tytułem "Kraina Tygrysów". Zrealizowany jako paradokument, dość kameralny film i jak na kino wojenne (choć akcja rozgrywa się na poligonie) zupełnie niewidowiskowy. Schumacherowi zależało chyba na zrobieniu filmu antywojennego, ale trochę się rozminął z celem. Może zbyt dużo uwagi poświęcił Colinowi Farrellowi, który przyciąga łajdackim urokiem i świeci własnym blaskiem, usuwając w cień ideę. Niesubordynacja Bozza (Farrell) wydaje się bardziej efektem wrodzonej przekory, niż deklaracją pacyfisty. Muszę jednak przyznać, że bardzo przyjemnie się go ogląda, co wynagradza raczej trywialną i przewidywalną fabułę.