mój ulubiony film gilliama, tak mniej więcej od zawsze i na zawsze, równia pochyła w głąb, zjeżdżalnia, próba nieustannego odtwarzania dziecięcego stanu ducha, który z odpowiednią dozą kontrolowanego szaleństwa, nie znając jeszcze ograniczoności ludzkiego umysłu i jego pojmowania, oblepia wistość rzeczy widzialnych niewidzialnym światem wyobraźni, po czym - jak ten pająk, który na rzeczywistą przecież ścianę wypuszcza z siebie inną, cokolwiek sztuczną rzeczywistość w postaci sieci na której następnie zamieszkuje płynnie poruszając się po obu istniejących odtąd jednocześnie, splecionych na zasadzie synergii - bytuje sobie w dwóch tych światach równoległych naprzemiennie jak gdyby nigdy nic - i robi to wspaniale, rzekłbym, całym swym jestestwem ocierając się o doskonałość.
to w Danse Macabre stefana króla chyba - swoją drogą mojej osobistej biblii kieszonkowej w latach dziewięćdziesiątych, zarazem jednej z dwóch pozycji non-fiction tego autora, zarazem mojej ulubionej pozycji spośród wszystkich jego rozhorrorkowanych propozycji ze świata i okolic - o ile mnie pozapychane już arterie mojego własnego rozumowania nie mylą jest taka myśl, że kiedy puścimy Teksaską Masakrę Piłą Mechaniczną hoopera dziecku i dorosłemu, któremu dwie godziny wcześniej podano złotą dawkę LSD, ten pierwszy obiekt przez tydzień, góra dwa będzie zmagać się z koszmarami, ten drugi z kolei dwa kolejne lata spędzi w pokoju bez klamek, a świecące przykładem listy do przyjaciół i rodziny pisać będzie na ścianie kredkami świecowymi..
innemi słowy w wewnętrzne życie dziecka niejako odgórnie wmontowano pewien mechanizm, wpisano pewien element fantazji, rodzaj odstrychnięcia, który ono bardzo dobrze zna, czyni użytecznym, idealnie się w nim porusza, z miejsca przyswaja. nadto dziecko to urodzony aktor, więcej nawet, samo dochodzi do pewnej podstawowej potrzeby - owej burroughsowskiej potrzeby rutyny - zamiany siebie samego w kogoś innego, naturalnej potrzeby wyskoczenia z własnej tożsamości. i gilliam - w Las Vegas Parano na przykładzie ciągu zaburzonych percepcji wywoływanych sztucznymi rajami, tutaj na przykładzie naturalnej percepcji dziecka iście schizofrenicznej, dla której granice są tylko tam gdzie sięga wyobraźnia - flirtując przy tym z braćmi grimm i alicją w krainie czarów dochodzi do tej jednej z podstawowych prawd, nie tylko o dziecku, ale o człowieku w ogóle jak mniemam - dziecko też człowiek, tyle że mniejszy tak by the way - stojącej u podstaw np. aktorstwa naturalnej potrzeby wejścia w odmienny stan świadomości, wpuszczenia siebie samego w inny korytarz rzeczywistości, ucieczki od własnej, cokolwiek sztucznej i cokolwiek destrukcyjnej tożsamości.. słowem wyjścia z siebie, wyskoczenia z roli i - tu niejako dopowiadam sobie dalej to, czego w filmie gilliama już nie będzie, no, chyba że w figurze ojca, ten jednakowoż wygrywa los na loterii i niczego nam już mądrego nie powie, jedynie skorupa pozostała - stanięcia z boku, spojrzenia na siebie z zewnątrz, tej nieraz to i nawet obsesyjnej potrzeby zdemontowania opresyjnej konstrukcji własnej osobowości, własnego ja, i tak dalej, i tak dalej.. ot, po prostu naturalnej potrzeby śmierci.