Świetna realizacja i genialna rola by Gary Oldman. Film podobał mi się bardzo... przez pierwszą połowę, no może przez 2/3.
Zakończenie jednak bardzo mnie rozczarowało - bardzo, bardzo naciągane. Może jestem zbyt uczulony, mówię tylko za siebie, ale nie trawię takich "ideologicznych" treści. To raz. Dwa: z tego co zrozumiałem, Eli jest niewidomy i to Pan Bóg, w stylu "Matrixa" prowadzi jego maczetę (a raczej "kukri") przez głowy bezbożników. Wszystko fajnie, ale moim zdaniem Eli powinien w takim wypadku przez cały film zachowywać sie trochę "po omacku" - nie żeby od razu wpadał na każdą ścianę i co chwila się potykał, ale może sam sposób patrzenia (gdzieś obok), czy w ogóle cokolwiek, co by mogło widza naprowadzić na trop, że coś jest nie tak.
No chyba że totalnie się mylę, a Eli po prostu znał Braille'a - no ale nie jest to powiedziane, ani jasno określone.
Naciągny też jest fakt, jak po postrzeleniu wstał, wlókł się dalej, przepłynął przez wodę i w ogóle wszystko zajebiście. Nie mówiąc już o zapamiętaniu całej Biblii słowo w słowo. Ja rozumiem, że ją czytał codziennie itd, no ale bez przesady...
Koniec żywota Carnegie'a (Oldman) też trochę taki "biblijny" - osobiście liczyłem na ostateczną konfrontację między nim, a Elim, próbującym odzyskać Biblię.
No i na koniec sama Biblia, jako super epicki item, artefakt +1000 do wszystkiego, której słowa niczym magiczne zaklęcia mogą czynić cuda... :-/
Podsumowując, myślę, że można by tę samą fabułę zrealizować trochę mniej ideologicznie. Nie zrozumcie mnie źle - film ogólnie mi się podobał... no tylko, że "do momentu", w którym Bóg przejął scenariusz i go zredagował...