Kiedy, och, kiedy ktoś nakręci film na podstawie Fallouta?! Ta gra wideo, której jestem zagorzałym fanem, jest jednym z lepszych eRPeGów dostępnych na rynku – ba, na moim monitorze stoi nawet figurka Vault-Boya (miłośnicy gry powinni gostka kojarzyć). Oczekuję na oficjalną wiadomość o ekranizacji od bardzo dawna i niestety doczekać się nie mogę - przez jakiś czas chodziły ploty o rozpoczęciu zdjęć, ale było z tym tyle zamieszania, że sam już nie wiem czy projekt jest jeszcze w produkcji. Nic więc dziwnego, że będąc na głodzie bez wahania połykam wszystko, co swoją postapokaliptyczną stylistyką choć trochę przypomina Fallouta, czy też zeszłorocznego shootera, Borderlands. W ostatnim czasie do kin trafiły dwa obrazy w podobnych do opisywanych przeze mnie klimatach – „Księga Ocalenia” oraz „Droga”. Pierwszy z nich można już obejrzeć w Polsce, drugi natomiast póki co nie ma planowanej oficjalnej premiery w granicach naszego kraju (a szkoda, bo ponoć jest świetny). Fora internetowe pękają już w szwach od porównań tych dwóch filmów. „The Book of Eli” to hollywoodzkie przedstawienie wydarzeń po domniemanej Apokalipsie (a dokładnie przedostaniu się zabójczych promieni ultrafioletowych przez „dziurę w niebie”, będącą następstwem wojny nuklearnej o charakterze religijnym – alleluja – i spaleniu powierzchni Ziemi, wraz z większością jej mieszkańców). „The Road” natomiast, to dramat ukazujący próby przetrwania ojca i syna, podróżujących przez dzikie, amerykańskie peryferie, najeżone niebezpiecznymi ludźmi, których „koniec świata” zmusił do barbarzyńskich czynów – ponoć właśnie ta fabuła jest dojrzalsza, ale jako, że „Drogi” nie widziałem, nie dane jest mi tego potwierdzić.
ŚWIĘTA WOJNA
„Księga Ocalenia” reklamowana jest jako film producentów Matrixa – no cóż, taka moda – szkoda tylko, że z owym dziełem ma on niewiele wspólnego (może z wyjątkiem uwydatnionego mesjanizmu głównych bohaterów). Jeden z głównych zarzutów przeciwników filmu to właśnie domniemany „sponsorat Watykanu i kościoła” (sic!). Skąd wziął się taki chory domysł? Tytułowa Księga to właśnie Biblia, która jest niejako papierową wersją Heleny w tej postapokaliptycznej bitwie trojańskiej. Każdy chce położyć swoje łapy na, możliwe, ostatniej kopii Pisma Świętego, która da posiadaczowi moc słowa i władzę nad poganami, którzy po nawróceniu staną się jego umysłowymi niewolnikami. Biorąc pod uwagę, że większość tamtejszych bywalców urodziło się już po globalnej katastrofie i nie zna pojęcia Boga Stwórcy, pomysł na opanowanie świata poprzez religię jest znakomitym pomysłem – w końcu te sprawdzone idee działają najlepiej. Problem polega jednak na tym, że główny bohater – Eli – jest głęboko wierzącym strażnikiem swojego egzemplarza Biblii i za żadne ziemskie skarby nie ma zamiaru go nikomu oddać. Jego misją jest natomiast wędrować na zachód i tam właśnie dostarczyć Księgę Ocalenia (przynajmniej tak powiedziały Eliemu prorocze głosy w głowie). Historia jest – jak widać – w miarę inteligentna, ale niektóre naciągane elementy scenariusza (np. „niezniszczalność” głównego bohatera) zaczynają po pewnym czasie poważnie drażnić. Całe szczęście, że kilka całkiem nieźle pomyślanych twistów fabularnych pozwala przymknąć oko na te irytujące detale.
ALLELUJA I DO PRZODU
Jak wiecie po recenzji Avatara, dla mnie najważniejszym elementem filmu jest pomysł, historia i klimat – a te elementy są w tym wypadku wyjątkowo smakowite. Aktorstwo również wybija się ponad przeciętność. Zarówno Denzel Washington, jak i, genialny w każdym wcieleniu, Gary Oldman zdołali się popisać swoimi umiejętnościami, więc i za to dodatkowy plusik. Wielorybia część widzów narzeka na bardzo hollywoodzkie podejście twórców do tematu. Herosi, którzy z modlitwą na ustach siekają maczetą hordy wrogów, nie należą do zbyt realistycznych postaci – a już tym bardziej… ach, sami zobaczycie. Mimo to naprawdę warto – pozycja obowiązkowa dla maniaków Mad Maxowych i Fallout’owych klimatów. Amen.
-------------------------------------------------------------------------------- ----------------------------
+ niesamowity klimat, megatony świetnych pomysłów, bardzo dobre aktorstwo, zaskakujące (na swój sposób) zakończenie
- zbyt dużo "hollywoodzkości", momentami naciągana fabuła, mimo wszystko film "dla mas" (choć, w sumie, nie jest to chyba poważną wadą)
Ocena: 92/100
----------------------
cinemacabra.blog.onet.pl
Grałem w Fallouta i nie bardzo widzę jaki tam był plot ... ot kolejna strzelanaka na atomowym pustkowiu. To co prawda była 2 cz bodajrze bardzo dawno temu, fajne były te perki i nieliniowy rozwój postaci. Może jak by sie uparł i dopisał jakiś scenariusz to może coś nakręcą.
Natomiast filmów o takim klimacie było już mnóstwo Madmaxy itp. Być może to blokuje producentów no i raczej mała widownia. Teraz w cenie są kolorowe bajki typu awatar