[mogą być spoilery]
Natchniony przez Boga Denzel Washington idzie trzydzieści lat (!) przez Stany Zjednoczone na zachód, żeby donieść Biblię tam, "gdzie jest potrzebna", mordując przy tym kupę ludzi i ignorując wołania o pomoc potrzebujących.
Spotyka Gary'ego Oldmana, który uważa, że potrzebuje słów z Biblii, żeby rządzić ludźmi, kompletnie pomijając fakt, że gdyby chrześcijanie naprawdę czytali Biblię, pewnie zmieniliby wiarę.
Jednak Denzel go olewa, robi ciach-ciach, zabija w chuj osób, zmartwychwstaje i idzie dalej.
W końcu trafia do jakiegoś postapokaliptycznego muzeum, gdzie Biblia trafia na półkę obok Koranu i Tory, żeby w przyszłości znowu mogły być o nie wojny.
A, i dowiadujemy się jeszcze, że Denzel był ślepy, ale dzięki swoim boskim mocom mógł strzelać do kotów i czytać etykiety na saszetkach z KFC.
A można by te boskie moce wykorzystać na tyle lepszych sposobów...
NA PRZYKŁAD ROBIĄC DOBRY FILM POSTAPOKALIPTYCZNY!