Denzel Washington, który w ostatnich latach grywał przeważnie u braci Scott (Tony’ego i Ridley’a), tym razem zdecydował się zagrać u braci Hughes. To niezupełnie ta sama liga, nic zatem dziwnego, że „Księga ocalenia” nie jest filmem na miarę „American Gangster” czy choćby „Deja Vu”. Dużo więcej trzeba mu wybaczyć, ale obejrzeć jak najbardziej warto.
Cóż takiego jest do wybaczenia? Przede wszystkim brak realizmu: minęło 30 lat od zagłady atomowej, a niedobitki ludzkości prezentują się zaskakująco schludnie: panie mają białe ząbki i chodzą z rozpuszczonymi włosami, wyglądającymi jak z reklamy szamponu. Trudno jest o wodę, ale nie o benzynę czy amunicję (której nikt nie oszczędza). W pewnym scenie Mila Kunis w dużych okularach przeciwsłonecznych, chustce na włosach i z kawałkiem materiału na szyi w roli apaszki wygląda zupełnie jak Victoria Beckham. Również akceptacja samego motywu przewodniego, w postaci egzemplarza Biblii pożądanego do szaleństwa, wymaga sporej dozy dobrej woli.
Dlaczego w takim razie warto jednak zainteresować się „Księgą ocalenia”? Powód pierwszy to aktorzy. Denzel Washington jako tytułowy Eli jest jak zawsze charyzmatyczny, intrygujący i przekonujący. Gary Oldman to też niezawodna firma, zwłaszcza gdy trzeba grać bohaterów negatywnych (do czego z upływem lat potrzebuje coraz mniej charakteryzacji). Mila Kunis jest tym razem piękna i dobra, bez śladu przewrotności i wulgarności z „Czarnego łabędzie”. Czyżby nie tylko piękna buzia i ciało, ale też aktorka? Jest też drugoplanowa atrakcja dla wielbicieli serialu „Rzym” – Ray Stevenson, czyli niezapomniany Tytus Pullo.
Film broni się nie tylko aktorsko, ale też wizualnie. Za zdjęcia należą się brawa. Mający doświadczenie w ekranizacji komiksu bracia Hughes najwyraźniej postanowili nawiązać do takich wizualnych innowacji, jakie widzieliśmy w filmach „300” czy „Sin City”. Mamy zatem w „Księdze ocalenia” subtelne, ale wyraźnie widoczne odrealnienie obrazu. Przez większość filmu dominuje nietypowy kontrast, sepia, pozostałe barwy są wyraźnie stłumione. Efekt jest znakomity. Dobrze, że pomimo elementów filmu akcji nie brakuje również dłuższych ujęć, pozwalających przy świetnie dobranej muzyce skupić się na tym wszystkim, co warto w tym filmie dostrzec (przymykając oczy na całą resztę).
Zapraszam na stronę: rekomendacje.npx.pl
Dobra 'recenzja' i muszę przyznać, że wiele spostrzeżeń bardzo trafnych, a kilka z nich podzielam. Mianowicie również rzucił mi się w oczy strój Solary biegnącej po asfalciku, która wyglądała jakby przed chwilą wyszła z galerii handlowej. ALE..... Ludzie Gary'ego Oldmana poszukując Biblii przynosili mu różne prezenty, jak pokazany 'może ostatni na ziemii' szampon. Scena nie bez powodu. Miała okazać pewne różnice społeczne jakie tworzy jego uprzywilejowana pozycja. Swojej kobiecie i jej córce dawał różne prezenty w postaci ubrań jakie znajdywali ludzie. Matka Solary również się ładnie nosiła.
Jednymi słowy jeśli przyjrzysz się zadbaniu ludzi, to tylko Solara i jej matka były zadbane. Inne kobiety miały problem z uzębieniem i skórą, tak jak oczywiście cała zgraja facetów, z Garym Oldmanem włącznie, któremu schodziła skóra z twarzy od słońca. Córka i Matka dostawały kremy i wszystko co można było znaleźć, były kobietami nr1i nr2 w mieście. Czego się spodziewałeś?
Wytłumaczyli dostęp do wody posiadanymi źródłami. Myślę, że do paliwa też by mogli. Wystarczyłoby jedno źródło ropy. Gary był wykształcony, potrafił czytać. Może miał starą mapę.. Amunicję można tworzyć samemu, a przed pojawieniem się Eli'ego nie mieli wielu powodów by używać paliwa i amunicji nadmiernie. Kontrolowali teren.
@silentviper .Piszesz, że ,,Również akceptacja samego motywu przewodniego, w postaci egzemplarza Biblii pożądanego do szaleństwa, wymaga sporej dozy dobrej woli."
Biblia to księga o wielkiej mocy wpływania na ludzi. Ten kto potrafi ją sprytnie wykorzystać może nimi manipulować i przejąć kontrolę. Ta księga w niepowołanych rękach może być bardzo niebezpiecznym narzędziem. Dobrze o tym wiedział Gary Oldman. Nie widzę w tym nic dziwnego , że tak bardzo jej pożądał. Dla niego Biblia oznaczała władzę.
Natomiast Eli był narzędziem Boga i walczył o zachowanie prawdziwej wartości w niej zawartej. Eli powiedział, że w Biblii chodzi o to , żeby robić dla innych więcej niż dla siebie.
Polski tytuł filmu jest bardzo trafny. Oddaje sens filmu . Księga ma być ocaleniem dla ludzkości, która ma się odrodzić.
Dobra recenzja, ale nie mogę się zgodzić w kwestii Dejavu. Dla mnie dejavu był naciągany i za bardzo zalatywał "amerykańszczyzną", czyli tanim kinem sensacyjnym, za którym nie przepadam. Księga ocalenia po prostu mnie zauroczyła. Czułem się jak samotny ranger, przemierzający postnuklearne pustkowia. Piękne po prostu. I jeszcze ta ścieżka dźwiękowa i "efekt sepii" w wielu scenach. Pysznie... ;)
Ale to chyba kwestia gustu.