UWAGA! SPOILERY! OSOBY, KTÓRE NIE WIDZIAŁY FILMU WCHODZĄ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ!
"Kto się boi Virginii Woolf ?" to świetny dramat psychologiczny z domieszką satyry, która jest widoczna podczas małżeńskich sprzeczek. Film ten ukazuje najgorsze i najmroczniejsze cechy ludzkiej natury czyli hipokryzję, obłudę, brak szacunku wobec drugiej osoby, czy egoizm. Film bardzo dobrze pokazuje, że życie to gra pozorów i że każdy gra swoją rolę. Tutaj każdy bohater jest pokazany jako potencjalny wróg, którego trzeba zniszczyć za każdą cenę.
Akcja filmu rozgrywa się podczas jednego wieczoru. W filmie występują cztery postacie (nie licząc właściciela knajpy i obsługi). Bohaterami filmu są dwa małżeństwa, które spędzają wieczór na rozmowach i piciu alkoholu. Każdy z głównych bohaterów pod względem psychologicznym jest inny i z biegiem czasu (oraz proporcjonalnie pod wpływem wypitego alkoholu) pokazuje swoją prawdziwą twarz. Jedynie Martha grana przez Elizabeth Taylor od początku jest sobą (jest władcza i ordynarna wobec męża nawet przy gościach), lecz pod koniec filmu się rozkleja. Nie trzeba wiele aby bohaterom rozwiązały się języki i żeby mówili otwarcie to co myślą.
Nie chce mi się obszernie pisać o bohaterach filmu, lecz napiszę tylko po kilka zdań. Martha (Elizabeth Taylor) to typ żony kata i tyrana, która znęca się nad swoim mężem, wyzywa go i mu ubliża, lecz w głębi serca bardzo go kocha (co pokazuje na samym końcu). Martha wyszła za George'a ponieważ miała wielkie plany związane z jego osobą. Ojciec Marthy był dziekanem Uniwersytetu w którym wykładał George i myślała, że kiedyś przejmie pałeczkę po jej ojcu. George (Richard Burton) za zwyczaj jest cichy, spokojny i zamknięty w sobie. Raczej zwykle chowa ogon i tuli uszy przed żoną, co nie znaczy że się jej boi. Kiedy się zdenerwuje to potrafi także krzyknąć i pokazać na co go stać. Jest on wykładowcą na oddziale zajmującym się historią. Niestety brak pewności siebie i być może wpływ żony sprawił, że jest "tylko" wykładowcą. Młode małżeństwo także nie jest pozbawione wad. Od pierwszej chwili wydaje się, że są idealną parą i że są przeciwieństwem nienawidzących się George'a i Marthy. Niestety po dłuższym pobycie i wypiciu znacznej ilości alkoholu, prawda wychodzi na jaw. Honey i Nick są dokładnie tacy sami jak ich starsi stażem znajomi. Nick, który wykładał na wyddziale biologii tego samego uniwersytetu, okazuje się przebiegłym graczem i nadętym (przepraszam za wyrażenie) bufonem. Honey pod niewinną miną także skrywa mroczny sekret i wymusiła wyimaginowaną ciążą małżeństwo z Nickiem.
Film ten urzeka swoją prostotą. Nie ma tutaj żadnych spektakularnych zdjęć, scenografii, ani pięknych plenerów. Obraz filmu jest czarno-biały. Nie ma tutaj praktycznie żadnej akcji, ani spektakularnych scen. Praktycznie także nie ma muzyki w tym filmie, dopiero pod koniec ona się pojawia. Najmocniejszymi atutami filmu są przede wszystkim świetny scenariusz (film powstał na podstawie książki i sztuki teatralnej), oraz świetna gra aktorska i dialogi prowadzone pomiędzy bohaterami. Wszyscy aktorzy zagrali świetnie, lecz Elizabeth Taylor wybiła się na wyżyny, zagrała wybitnie i zrobiła z tego filmu własny spektakl. Jak najbardziej za postać Marthy zasłużony Oscar.
13 nominacji do Oscara i 5 statuetek (w tym za dwie role żeńskie) dużo
mówią. "Kto się boi Virginii Woolf" to z pewnością film wybitny i pozycja obowiązkowa dla każdego wymagającego i szanującego się kinomana.
Bardzo ładnie. Ale brak akcji? To coś w rodzaju obrazy majestatu.
Oczywiście rozumiem, o brak _jakiej akcji_ chodziło autorowi, ale wypada sprostować: akcji jest dużo. Akcji jest tyle, że można by obdzielić kilka filmów - a zmaganiami między bohaterami nie dwa a sześć małżeństw w różnym wieku.