Ciekawe połączenie komedii z dramatem wojennym.
Przy czym najbardziej zachwycają dialogi wypowiadane przez trójkę bohaterów tego chaosu – każdy wrzucony w wojenny galimatias posługuje się z innym językiem, nikt nikogo nie rozumie, więc każdy dialog, ma w zasadzie charakter monologu. Antywojenny charakter jest tu więc bardziej niż widoczny – każdy uczestnik uczestniczy w tej bezsensownej przemocy, mimo iż strony konfliktu nie bardzo nawet rozumieją „dlaczego”?
Ale z tej całej wojennej kołomyi wyłania się pewien optymizm – w ostatniej scenie kobieta opowiada swym synom kim byli ich ojcowie. Spuścizna po bohaterach rozumie teraz każde słowo, frazę, jest udaną pozostałością po działaniach wojennych. Może nieco natrętna to teza, ale jak wspaniale uchwycona. Może więc przyszłe pokolenie wyrosłe na swych poprzednikach będzie potrafiło już znaleźć swój język? Chcę w to wierzyć…
Dobre kino, choć mnie akurat zniechęciła magiczna sfera tego dzieła. Wolałbym konwencję realistyczną od pierwszych do ostatnich minut. Zostanę więc przy „Piekle na Pacyfiku”…
Moja ocena - 6/10