Muszę przyznać, że bardzo podobała mi się koncepcja na finał filmu. Odruchowo bowiem zawsze oczekujemy happy endu.
Nie czytałam książki i byłam ciekawa, jak potoczy się historia z Haroldem z Nowego Jorku. Harold, owszem, pojawił się w siedzibie ONZ. Jednak nie zostało pokazane, jak zakończyła się znajomość bohaterów.
I BARDZO DOBRZE! :) Dzięki temu nie dostaliśmy interesującego filmu z ckliwym, melodramatycznym finałem. Dostaliśmy przejmujący film z bardzo ważnym finałem.
Dzięki temu zabiegowi został przesunięty środek ciężkości z potencjalnego melodramatu w stronę filmu z misją, z ważnym dla świata przesłaniem.
Oto Waris stanęła na własne nogi, nie potrzebując wsparcia mężczyzny za wszelką cenę. (To niebywałe, biorąc pod uwagę kulturowe realia, w których wyrosła.) Stała o własnych siłach i w dodatku postanowiła oddać się misji pomocy kobietom Afryki. Gdyby finałem było padnięcie w objęcia Harolda pewna wartość zostałaby utracona. A dzięki temu, że tak się nie stało, ten film mówi: bohaterka doznała traumy, przeszła koszmar okaleczenia, lata życia w upokorzeniu, wiele chwil strachu i niepewności o jutro, a jednak stanęła na WŁASNE nogi, ZNALAZŁA SIŁĘ W SOBIE. Co więcej, nie zatrzymała się na tym, a zaczęła nieść pomoc.
Bardzo ciekawe i mądre spostrzeżenia. :)
Ja w ogóle odebrałam ten film, jako walka o własne marzenia... O to, żeby mieć zawsze w sobie wolę walki i niesamowitą determinację. :)
W ogóle Waris była bardzo odważną i silną kobietą. Potrafiła wyłamać się z ustalonych schematów i zawalczyć o lepsze życie.
Poza tym, gdy już osiągnęła sukces, to dzięki swojej sławie chciała pomóc światu. :)
Dzięki! :)
O tak.. walka Waris to coś nieporównywalnie większego niż to, z czym my mamy do czynienia. Fascynuje mnie, jak to możliwe, że w głowie dziecka odseparowanego od innego świata, zrodził się taki bunt.
A finał na szczęście nie przesłonił tego ważnego przesłania, a je uwypuklił. Chwała twórcom za to.
Finał mi się najbardziej podobał! :) Była to przepiękna, mądra i wartościowa przemowa, którą Waris wygłosiła.
Poza tym dzięki temu filmowi zrozumiałam, że na świecie, w zakątkach naprawdę odległych, jak chociażby Somalia, jeszcze panuje taka niewyobrażalna niesprawiedliwość i pewnego rodzaju zacofanie.
Dzisiaj postanowiłam oglądnąć jeszcze raz "Kwiat pustyni" i bardziej mnie utwierdziło w przekonaniu, że to film naprawdę wartościowy i niezwykle mądry. :) Chociaż w dalszym ciągu nie mieści mi się w głowie, że na świecie są różne kultury i kręgi ludzi, którzy jeszcze żyją na swój własny sposób, nie dostosowując się do zmian cywilizacyjnych i, że żyją według swoich własnych zasad, tak, jakby byli odrębnym światem.