dam tylko 7//10. Przeczytałam książkę i film pogubił się totalnie. Oczywiście bardzo
wzruszyła mnie ta historia, ale książka lepsza.
NIGDY film nie dorówna książce, ŻADNEJ! Film był ciekawy, mimo iż książki nie czytałam. Jednak minusa dla ekranizacji książki daję tylko wtedy, kiedy zmienia istotne fakty, zmienia całkowicie atmosferę, nie skupia się na ważnych wątkach i zbyt dużo ważnych szczegółów omija... Jednak mam na względzie zawsze fakt, iż film nigdy nie będzie lepszy od książki...
Trochę się wtrącę nie na temat, ale uważam że nie masz racji: jest całkiem sporo filmów, które biją na głowę literackie pierwowzory. Przykłady pierwsze lepsze z brzegu: "Popiół i diament" i "Ziemia obiecana" Wajdy, "2001: Odyseja kosmiczna" Kubricka, "Matka Joanna od Aniołów" i "Faraon" Kawalerowicza, "Walka o ogień" Annaud, "Lot nad kukułczym gniazdem" Formana... A jeszcze więcej jest prób ambitnego, samodzielnego zinterpretowania wielkich dzieł literatury, które bynajmniej nie odbierają niczego z książki, a pozwalają na nią spojrzeć zupełnie inaczej: "Rękopis znaleziony w Saragossie" i "Sanatorium pod klepsydrą" Hasa, "Imię róży" Annaud, "Mechaniczna pomarańcza" Kubricka, "Stalker' Tarkowskiego, "Pornografia" Kolskiego, "Konopielka" Leszczyńskiego, "Ptasiek" Parkera... Tak że tu bym bardzo uważał.
Co do "Kwiatu pustyni"... Jest niezły, naprawdę niezły - choć jak dla mnie miejscami nieco zadęty i jednostronny. To znaczy tak: nie razi mnie jego komercyjna estetyczność, bawią wątki ewidentnie komediowe (choć powinny nie pasować: ale nie, jednak się w miarę dobrze sklejały z całością), wszystko jest fabularnie i narracyjnie bardzo sprawne - niemniej jednak za dużo tu napuszenia, za dużo dętych deklaracji światopoglądowych. Momenty takie jak ten, kiedy główna bohaterka wychodzi na mównicę w ONZ-ecie i zapodaje łzawą mowę, a wszystkich nagle ogarnia święty gniew i oczyszczające łkanie, są zwyczajnie kiczowate. No i jakkolwiek absolutnie zgadzam się, że zwyczaj obrzezania kobiet jest czymś ohydnym, szokującym i barbarzyńskim, to chyba w filmie zabrakło choćby momentu faktycznej refleksji - dlaczego tak się dzieje, jakim cudem tak makabryczna tradycja przetrwała do naszych czasów. No i te obrazki z Somalii: wychodzi na to, że tam obrzezania kobiet dokonuje jakaś szajka krwiopijców złożona z wiedźmowatych starych bab i zboczonych chłopów - tymczasem boję się, że rzeczywistość jest znacznie bardziej banalna i okrutna, że tam większości nie przychodzi do głowy, że może być inaczej, a cały proceder odbywa się przy pełnym społecznym przyzwoleniu. Więc niby to film jest politycznie bardzo poprawny, ale w sumie jego interwencyjność jest chwilami bardzo kiepskiego, prawie socrealistycznego sortu i wyrasta z doskonałego samopoczucia białego mieszkańca Zachodu: bo my tu po prostu wiemy, jak być powinno, i pokażemy ci, czarny barbarzyńco, jak robić ci nie wolno
@Ras_Democritus Nie wiem czy czytałeś książkę czy nie, ale książka jest tak jakby autobiografią bohaterki opisuje tam swoje całe życie jak doszła do branży modelki, przez co przeszła i co robi obecnie czyli walczy z obrzezaniem. ' Momenty takie jak ten, kiedy główna bohaterka wychodzi na mównicę w ONZ-ecie i zapodaje łzawą mowę, a wszystkich nagle ogarnia święty gniew i oczyszczające łkanie, są zwyczajnie kiczowate.' Twoja wypowiedź jest zupełni nie na miejscu, bo w tym filmie nie chodzi akurat o efekty specjalne czy tez wyśmienitą grę aktorów, ale o ekranizację tej książki, która opowiada tylko życie tej kobiety. A co do zdań 'No i jakkolwiek absolutnie zgadzam się, że zwyczaj obrzezania kobiet jest czymś ohydnym, szokującym i barbarzyńskim, to chyba w filmie zabrakło choćby momentu faktycznej refleksji - dlaczego tak się dzieje, jakim cudem tak makabryczna tradycja przetrwała do naszych czasów. No i te obrazki z Somalii: wychodzi na to, że tam obrzezania kobiet dokonuje jakaś szajka krwiopijców złożona z wiedźmowatych starych bab i zboczonych chłopów - tymczasem boję się, że rzeczywistość jest znacznie bardziej banalna i okrutna, że tam większości nie przychodzi do głowy, że może być inaczej, a cały proceder odbywa się przy pełnym społecznym przyzwoleniu.' to tu również nie są na miejscu, bo po pierwsze w film jak i książka opowiada głównie o tym jak została obrzezana Waris, więc to akurat było zgodne z prawdą, a po drugie miejscami opowiada jakie są rodzaje obrzezania, jak się je wykonuje i kto je wykonuje i nie wydaje mi się żeby Waris kłamała co do tego jak wygląda takie obrzezanie, po za tym który reżyser o zdrowym umyśle ukaże Ci w filmie obrzezanie bardziej niz to miało mijsce w tym filmie. Książka to cos innego tam było to bardziej ukazane bo to opis .
Średnio mnie interesuje, czy jest to ekranizacja, czy nie - a to z bardzo prostego powodu: ponieważ, moim zdaniem, ekranizacja ma się bronić dokładnie tak samo jak każdy inny film i jej wierność czy niewierność względem literackiego oryginału nie ma tu najmniejszego znaczenia. Jeśli coś postrzegam w filmie jako kiczowate, niesmaczne, głupie (i na odwrót: jako wzruszające, sugestywne, skłaniające do myślenia) to to, czy jest to wierne czemuś tam, kompletnie mnie nie interesuje. Powiem więcej: tzw. wierne ekranizacje/adaptacje wcale często okazują się nudne, bezrefleksyjne czy bezbarwne. Choć owszem, są wyjątki: choćby to, co zrobił z Tolkienem Jackson - ale tu już podziw budzi nie tylko szacunek reżysera wobec tekstu, ale nieprawdopodobnie rzetelna znajomość całej spuścizny tolkienowskiej, włącznie z rozlicznymi malarskimi jej interpretacjami. I dlatego też najbardziej lubię właśnie takie ekranizacje, które albo są samodzielną interpretacją książki przez filmowca (jak zrobił choćby Soderbergh w "Solaris" według Lema), albo które mierzą się z literaturą rzekomo radykalnie niefilmową (Xawery Żuławski w "Wojnie polsko-ruskiej..." według Masłowskiej). Kiedy zatem piszę, że jedna z ostatnich scen "Kwiatu pustyni" mnie zniesmaczyła, to znaczy to coś bardzo poważnego: że oto jak najbardziej słuszne przesłanie całego filmu zostało we mnie osłabione przez to, że reżyserce nie chciało się pomyśleć i sfilmować tego w estetycznie bardziej przekonujący sposób. Jak to pisał Herbert (z którym najczęściej się nie zgadzam, ale tu ustąpię mu na moment pola) - wszystko jest kwestią smaku... Wszystko - a więc również to, czy film "słuszny" jest w stanie mnie do siebie przekonać także od tej estetycznej strony.
Dalej: strasznie mocno obstajesz przy tym, że moje sądy są "nie na miejscu", bo podważają prawdę, którą chce nam przekazać autorka/reżyserka. Otóż niczego nie podważają: ja po prostu stwierdzam, że dla tak wstrząsającej prawdy można było znaleźć lepsze filmowe rozwiązania. I nie, bynajmniej nie chodzi mi o to (jak usiłujesz mi to wmówić), żeby ukazać obrzezanie kobiet "bardziej niż to miało miejsce w tym filmie"... Kiedy Ingmar Bergman w swojej "Siódmej pieczęci" chciał ukazać ludzki strach przed śmiercią, to nie musiał pokazywać stosów poćwiartowanych trupów - wystarczyło, że do oczu widzów zbliżał się Bengdt Ekerot z połą czarnego płaszcza wypełniającą cały ekran. No i ta prawda: to, że na świecie istnieje obrzezanie kobiet, jest faktem. To, że jest ono barbarzyństwem (przynajmniej z pewnego punktu widzenia - a tak się składa, że jest to również mój punkt widzenia), to też fakt. Faktem jest również, że obowiązkiem etycznym człowieka Zachodu winno być działanie na rzecz ograniczenia tego procederu. Ale czy akurat ta właśnie relacja tej konkretnej kobiety ma monopol na absolutną prawdę, czym jest obrzezanie kobiet nie jako prywatne doświadczenie Waris Dirie, ale jako pewien ponury fenomen społeczny, tak czy inaczej kulturowo uwarunkowany? Śmiem wątpić... Już choćby z tego powodu, że Dirie opowiada to ze skrajnie subiektywnego punktu widzenia; i trudno, żeby było inaczej, ale osobiste zaangażowanie nie ułatwia zrozumienia, a tym samym rozsądnego przeciwdziałania. Poza tym podejrzewam - jakkolwiek okrutnie by to nie zabrzmiało - że jej autobiografia została spisana raczej przez jakąś ghostwriterkę, a ta doskonale wiedziała, że rzecz musi trafić w pierwszym rzędzie w gusta czytelniczek elitarnej prasy kobiecej. Tak że z jednej strony mamy pewien fakt, którym jest obrzezanie kobiet, z drugiej - widza filmu, a pomiędzy nimi całkiem sporo pośredników: pamięć i emocje Waris Dirie, inwencję ghostwriterki, wymogi wydawcy, wyobraźnię scenarzystki i reżyserki... Reasumując: czy istnieje obrzezanie kobiet i czy jest ono czymś nie do przyjęcia? Tak! Czy wygląda ono - jeszcze raz: jako pewien fakt społeczny i kulturowy, a nie jako doświadczenie tej akurat kobiety - jak w filmie Horman? Moim zdaniem - nie...
Książka daje nam pole do popisu. Można bohaterów wykreować w wyobraźni na swój własny sposób, widzieć rozwój akcji swoimi oczami i swoim gustem... To wielkie pole do popisu i moim zdaniem nigdy film nie pobije książki... Jeżeli w filmie jest coś czego nie ma w książce, a dzięki temu jest lepszy niż książka, to film nie jest już wtedy odwzorowaniem książki... A zlepkiem z niej pomysłów...
"Jeżeli w filmie jest coś czego nie ma w książce, a dzięki temu jest lepszy niż książka, to film nie jest już wtedy odwzorowaniem książki... A zlepkiem z niej pomysłów..."
OK, masz prawo do swojego zdania - ale moim zdaniem to krzywdzące, bardzo krzywdzące uproszczenie (zwłaszcza to lekceważące sformułowanie o "zlepku pomysłów"). Niektóre ekranizacje są po prostu interpretacjami dzieł literackich - a interpretacja albo jest subiektywnym przeniesieniem pewnych znaczeń w inną przestrzeń komunikacyjną, albo nie jest interpretacją. I czasami ta czy inna filmowa interpretacja budzi mój podziw - bo pozwala mi spojrzeć na książkę w inny (ani w lepszy, ani w gorszy: po prostu w inny) sposób. I nie ma to nic wspólnego z jakimś tam okradaniem dzieła literackiego z jego ducha. A kto twierdzi inaczej, wchodzi w rolę nauczyciela polskiego, który stawia laskę uczniowi za to, że jego interpretacja różni się od prawdy objawionej w podstawie programowej... A weź taki na przykład "Popiół i diament" Wajdy: dzięki genialnej pracy reżysera udało się zmienić wyjątkowo załganą, obrzydliwą książkę Andrzejewskiego w arcydzieło o tragizmie pewnego pokolenia. I co? I bez tej ekranizacji powieść byłaby dziś tylko znanym co bardziej pilnym studentom polonistyki dokumentem pewnej literackiej hańby... dzięki Wajdzie żyje do dziś.
Niestety nie oglądałam nic z tego co wymieniłeś... Chciałabym jedynie zaznaczyć, że chodzi mi o naprawdę istotne fakty, bądź zdarzenia, których nie było w książce, a które diametralnie zmieniają sens i fabułę literackiego ich odpowiednika... Chociażby prosty przykład serialu czystej krwi... Nie czytałam książek wszystkich co prawda, ale wiem, że główna bohaterka miała problemy psychiczne, czego w serialu nie zaznaczono. Przez to rola i gra Anny zupełnie straciła sens... Wielu zarzucało, że gra sztywno i w ogóle beznadziejnie, podczas kiedy zapoznała się z literaturą, okazało się, że świetnie odgrywała rolę Sookie... Ten przykład od razu rzucił mi się w umyśle i go tu podałam. Może niezbyt ambitny, ale zawsze :P Absolutnie nie jestem za jedną interpretacją książki, dlatego jestem większą fanką książek, niż filmu, gdyż czytając, łatwiej nam rozwinąć swoją interpretację, a nie tylko tą narzuconą przez reżysera i aktorów ;)
Właśnie obejrzałam i mam takie samo zdanie, że film się momentami totalnie gubi. A co z tym spotkaniem z matką, kiedy BBC kręciło film o Waris? W książce to był bardzo ważny moment, a tu kompletnie pominięty! Być może gdybym nie czytała książki film byłby dla mnie o wiele lepszy, a tak niestety mnie trochę zawiódł
@aleera89 normalnie zgodziłaby się z tobą, że film nigdy nie dorówna książce, ale mam jeden przypadek, kiedy powiedziałabym, że film jest lepszy niż książka: FIHGT CLUB (Podziemny krąg) :D
Przeczytałaś książkę i nie pomyślałaś że pisarz swoimi literkami uruchomił Twoją wyobraźnie i w dużej części obraz stworzony w Twojej główce to nikogo więcej lecz tylko Twoja interpretacja tej powieści . A tu nagle bach i oglądamy czyjąś inna wizję i okazuje się że ktoś miał czelność mieć inne spojrzenie . Chciałaś kopii a tu wyszło inaczej . Najgorsze że musisz z tym żyć .
Jak chcesz komus jechac to znajdź sobie inne miejsce. Tym bardziej,ze nic konstruktywnego nie napisałeś. Poza tym każdy moze napisac jakie ma odczucia wobec filmu, a że nakrecono go na podstawie ksiązki to mamy tez prawo porównać
Nikomu nie chce jechać , nie wiedziałem tylko że nie znosisz krytyki własnych opinii .
Być może kwojtowicz rzeczywiście odrobinę (ale bez przesady) szorstko Cię potraktował, ale z jednym - o czym pisałaś post wcześniej - zupełnie bym się nie zgodził: że nie napisał nic konstruktywnego. Wręcz przeciwnie - dotknął sedna sprawy: oglądając ekranizację książki, którą uprzednio czytaliśmy, siłą rzeczy konfrontujemy się z jej interpretacją dokonaną przez reżysera. I ładnie by było, gdyby tę interpretację uszanować - bo jest równie uprawniona jak nasza... I oczywiście, że wolno porównywać - tyle tylko, że tu porównywanie myli się z wartościowaniem typu "gorsze bo ja to sobie wyobrażałem inaczej". A takie ocenianie wbrew pozorom z porównywaniem nie ma aż tak dużo wspólnego.
Książka jest zdecydowanie lepsza. Tak jest zazwyczaj w każdym przypadku, ale jest wiele filmów, które pobijają książkę.
W tym wypadku, film całkiem odbiega od pewnych istotnych faktów, i pomimo całkiem niezłej gry aktorskiej, nie przemówił do mnie. Jeśli ktoś nie czytał pierwowzoru, to pewnie stwierdzi, że film wspaniały, ale w książce jest pokazane zdecydowanie więcej emocji, które w filmie gdzieś po drodze umknęły.
ja dalam 6/10 ale nie uwazam by film byl gorszy od ksiazki. ksiazka srednia - jak i film. historia bardzo poruszjaca. jedyna refleksja jaka mi sie nasuwa to czy my - zachod - mamy prawo oceniac zwyczaje i kulture tych ludow. nie jestem za kastracja ale nie uwazam by ci ludzie byli zli, zboczeni, itp. taka jest ich kultura i tradycja, ktora nie nalezy oceniac epitetami, ktore padaja powyzej. dobrze ze ktos walczy o prawa kobiet - tak powinno byc. ale pozostawmy to poniekad niesprawiedliwe ocenianie.