Obaj Panowie stworzyli fantastyczną relację na ekranie. Pierwsza wypowiedziana przez Nortona kwestia w tym filmie od razu wzbudziła we mnie zachwyt,a im bardziej zgłębiałam się w zagmatwaną osobowość bohatera, którego grał, tym intensywniej doświadczałam ogromnego talentu Edwarda.
To od dawna jest mój ulubiony aktor, ale nie mogę wyjść z podziwu po tym czego dokonał na planie "Lęku Pierwotnego". Richard Gere był wcale nie gorszy, ale jego strata do Nortona polega na tym, że nie musiał reprezentować dwóch skrajnie odmiennych osobowości, by wreszcie na końcu bezwstydnie przyznać, iż w zasadzie była jedna. Ten film to aktorski majstersztyk. Po prostu obaj panowie są klasą sami dla siebie.
Faktycznie obaj się postarali. Gere'owi udało się zagrać prawnika ambitnego, fajnego, przebojowego, ale jednocześnie dobrego. Chce za wszelką cenę wygrać sprawę, ale prawda też jest dla niego istotna, nie mówiąc o tym, że wierzy w ludzi, widzi w nich dobro i staram się faktycznie pomagać. To w jego kreacji było widać.
Natomiast Norton faktycznie rewelacja. W kulminacyjnym momencie w sądzie po prostu napięcie sięgnęło zenitu dzięki tej jego przemianie. W ogóle w pewnych momentach aż strach się było jego bać. No i mi najbardziej ostatnia kwestia Roy'a zapadła w pamięć. O tym, że zrobił z Vaila mężczyznę. :)