Norton skradł ten film i jest jedynym plusem jaki w nim dostrzegłam. Fabuła wg mnie nie bardzo trzyma się kupy a inni aktorzy wypadli co najmniej blado przy debiutancie. Chociaż akurat te jego przeistoczenia z Aarona w Roya i odwrotnie trochę płytko potraktowano, takie rzeczy chyba nie trwają tak krótko i nie są tak natychmiastowe jak w filmie pokazano. No i fakt, że trochę akcja na siłę ciągnięta - akurat jak potrzeba było 'transformacji' na oczach sądu, pani adwokat zrobiła to, co miało ją wywołać - wiedziała o tym, i nie było jej to na rękę, więc po co?
Zgadzam się, że film należy do Nortona. Wracam do niego często, ale tylko po to, żeby obejrzeć to, co robi Edward.
Co do tego, że płytko potraktowano przemienianie się Aarona w Roya- owszem, nie za bardzo mi się podoba ta cała akcja i to przewidywalne wystąpienie pani prokurator, po którym to owa przemiana nastąpiła. Cóż, scenariusz dobry nie był. Najlepsze jest to, że mówi się " z g**na bata nie ukręcisz". Norton ukręcił. Za to go uwielbiam.