Główną podstawą udawanej schizofrenii Aaron było bazowanie na jego dzieciństwie i tym co mu się stało gdy mieszkał w domu arcybiskupa. Aaron wiedział, że jak wezmą jakiegoś psychologa to musi mu poopowiadać parę strasznych historii z dzieciństwa zanim zacznie udawać schizofrenie. Bo tylko wtedy nabierze się on na to, że jego "lęk pierwotny" był przyczyną rozdwojenia osobowości.
Tak tylko sprostuję, że była to specyficzna forma zaburzeń osobowości- dysocjacyjna/mnoga/wieloraka, nie schizofrenia.
Ja do końca nie jestem przekonany czy Aron symulował. Być może jego mózg w ramach obrony wyparł podświadomie Arona i wybrał Roya, kiedy ten pierwszy uzmysłowił sobie, ze jest mordercą?
Wg mnie tytuł odnosi się do tego co główny bohater (i widz) poczuł na końcu filmu, czyli coś w stylu 'bezdennej bezradności', która może złamać wiarę w świat, życie czy chociażby właśnie ludzi. Główny bohater zostaje sam w tej świadomości co myślę, można nazwać właśnie "lękiem pierwotny".