I tak w wielkim skrócie skwituję "Labirynt" :). Bardzo dobra gra aktorska i ciekawy motyw to zdecydowane plusy filmu. Sama końcówka natomiast nieco denerwuje. Pozostało we mnie takie przemyślenie pomiędzy "życie za życie" a "usłyszał na pewno gwizdek i wyciągnął delikwenta". Z drugiej strony mamy jednak wyimaginowanego przez Jackmana 100% porywacza dziewczynek i jego momentami bezlitosnego znęcania się nad "Alexem". Co tu dużo mówić/pisać, "Labirynt" daje do myślenia, szczególnie rodzicom dzieci w wieku porwanych. Gdzie mamy zasady, kiedy dochodzi do podobnej tragedii? Polecam.
I myslisz, ze jak ktos ma starsze dzieci to juz nie daje mu to do myslenia albo w inny, mniejszy sposob takie cos przezywa? Rodzice dzieci w tym wieku sa jakos szczegolnie uwrazliwieni? Porwanie i wiek dzieci byly tylko pretekstem dla studium ludzkich zachowan w ekstremalnych sytuacjach, a nie literalna trescia opowiesci... To nie jest film o kidnapingu...
Dobre spostrzeżenie, ale rzeczywiście u starszych dzieci problem jest nieco inny. Przede wszystkim wraz z wiekiem następuje rozwój osobowości, zmieniają się zachowania, podejście do życia. Czy jest to film o kidnapingu? Moim zdaniem w pewnym sensie jest. Oczywiście akcja jest rozbudowana, pojawia się wiele wątków. Jednak głównym motywem jest porwanie dwójki dziewczynek. Przynajmniej w taki sposób odbierają to filmowi rodzice, jak i widz przed telewizorem.
A jaki ma zwiazek z ta sytuacja osobowosc porwanego dziecka? Tu nie bylo ani slowa o zachowaniach dzieci. A rodzic jest rodzicem nawet kiedy dziecko ma 20 i 40 lat. I widzi w tym 20latku dalej osobe, ktora trzeba chronic... Czy mam rozumiec, ze akurat masz dziecko w tym wieku i twoja milosc rodzicielska jest przez to najbardziejsza, bo potem to niech sobie juz robi dzieciak co chce? Obawiam sie, ze w twoim przypadku za 10 lat uznasz, ze najbardziej heroiczni sa rodzice 15latkow... Ale to tylko twoje odczucie, gwarantuje.
Co do filmu. To nie jest film o kidnapingu, nawet nie o zabojstwach dzieci, w zadnym stopniu. Nie bylo mowy o motywach, o mechanice, drugi morderca byl zaledwie wspomniany. To wszystko byly preteksty do pokazania prostego, dobrego czlowieka, ktory doprowadzony na skraj swojej wytrzymalosci psychicznej zamienia sie w potwora. Gdyby pokazali innego charaktelogicznie czlowieka, tym pretekstem moglaby byc kradziez pieniedzy czy uprowadzenie psa. Dla akcji filmu porwanie dzieci jest wazne, ale dla clue historii kompletnie sa nieistotne. Wiem dlaczego tu byly dzieci. Dla widza - rozpacz po utracie pieniedzy czy psa nie dla wszystkich jest zrozumiala. Utrata dziecka to juz kwestia emocjonalna, nie trzeba dodatkowo tlumaczyc dlaczego Keller oszalal.
Moment, nie rozpędzaj się za bardzo, bo jeszcze wyjdzie, że masz monopol na wiedzę. Piszesz jedynie o swoich odczuciach a Ja o swoich. Poza tym, jeżeli już piszesz o "Moim" przypadku, proponuję użyć wielkiej litery, chyba że nie masz szacunku do swojego rozmówcy tj. do Mnie. Na wstępie odpowiem na Twoje pytanie - nie mam dzieci w wieku wspomnianych dziewczynek. Uważam nadal, że film jest w pewnym sensie o kidnapingu, natomiast w żadnym stopniu o zabójstwach. W kolejnej części Twojej wypowiedzi pojawia się kilka wątków. Zacznę może od wspomnianego drugiego mordercy... Pytanie, na które po obejrzeniu "Labiryntu" nie potrafię odpowiedzieć to właśnie kwestia, czy ten drugi młody człowiek był mordercą? Chyba, że masz na myśli trupa w podziemiach kościoła, czyli męża tej zwariowanej starszej kobiety. Wspomniany przez Ciebie prosty, dobry człowiek i jego wytrzymałość psychiczna stanowiły dla mnie jedynie część składową filmu. Tak, jak częścią składową była ambicja detektywa, czy choroba psychiczna Alexa Jonesa, który nie był "Alexem". Osobiście skupiłem się właśnie na kwestii, kto jest porywaczem i dlaczego to zrobił. Już na początku osądziłem jako winnego wspomnianego "Alexa", podobnie jak Jackman. Kwestię metod jakich użył ten ostatni podczas przesłuchania, pozostawię chwilowo bez komentarza, ale w trakcie seansu dało mi to sporo do myślenia.
Kiedy używam tabletu trudno jest pamiętać o wielkich literach. Nie jestem przyzwyczajona. To nie jest oznaka szacunku w zasadzie (pisanie wielkimi literami), ale narzut kulturo-dziwny, nie ma takiego przepisu i nie ma precedensu w żadnym innym języku :) Ale ok, skoro to dla Ciebie ważne, nie ma problemu. Tym bardziej, że teraz korzystam z normalnej klawiatury.
Oczywiście, że piszę o swoim zdaniu, każdy pisze o swoim. Może po prostu ja inaczej widzę filmy. Od początku byłam na 99% pewna, że "Alex" nie jest winny - to nie mogło być takie proste. I nie do końca mnie interesowało tak naprawdę, kto to zrobił. Pisząc drugi morderca miałam na myśli "wujka", czyli męża tej kobiety. Motywację tej pary twórcy potraktowali po macoszemu - ot, coś im odbiło i jakoś tak wyszło. Nie wiem też dlaczego tak naprawdę nie zabili też i Alexa. Bo to, moim zdaniem, skoro sobie życzysz wyraźnego rozróżnienia, nie było ani trochę ważne.
Jedyną osobą, która miała stworzony życiorys był Keller, wszyscy inni byli dodatkiem. Bo ten film był o nim właśnie. Ważne było jego zderzenie z detektywem, z opóźnionym dzieciakiem, z przyjaciółmi, wreszcie z jego własnym dzieckiem, tym porwanym, bo drugie niejako nie istniało, co również było dość symptomatyczne. On był niejako narratorem tego, wiedzieliśmy to, co wie on. Nawet kiedy pokazali, że Loki go śledzi, wiedziałam, że Keller to zauważy. Bo w filmie nie pokazali nic, czego Keller nie miał się dowiedzieć czy zauważyć. Dlatego uważam, że to nie był film o porwaniu, tylko o reakcji bohatera na porwanie. Cała reszta zachowała się tak, jak tego po nich oczekiwaliśmy. On jeden zachował się oryginalnie. I dlatego uważam, że Jackman został grubo niedoceniony. Ta rola była arcyciężka, dźwigała wszystkie emocje w filmie. A Jackman dał temu radę.
Obstawiałem "Alexa", gdyż wiele filmów, które obejrzałem bazowało na tego typu motywie. "Chłopak był z początku najbardziej prawdopodobnym przestępcą, później zaczynamy mieć wątpliwości, aby przed zakończeniem seansu być już niemal pewnym jego niewinności. Film jednak kończy się w ten sposób, że gość, który przez cały film się wybielał i tak w końcu okazał się tym, kim na początku, a więc winnym".
W "Labiryncie" trochę to poprzestawiano. Jak rozumiem, z tego co napisałaś, nie miało to większego znaczenia, gdyż postacią kluczową i jedyną w 100% określoną był Jackman (i jego uczucia). Patrząc na to w ten sposób muszę przyznać Ci rację. Fakt ten jednak w moim odczuciu za bardzo spłyca całość obrazu, dlatego doszukuję się "czegoś" więcej. Sytuacje, które wspominasz jako potraktowane po macoszemu, Ja uznałem za niedopowiedzenia ze strony reżysera, które miały sprowokować widza do przemyśleń. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że "tłumacze" polskiej wersji, musieli również podobnie ten film zinterpretować. Stąd zamiast "Prisoners" (więźniowie), otrzymaliśmy "Labirynt". Chociaż w tej kwestii naturalnie mogę się mylić :).
Owszem, dla mnie ten film to trochę spektakl jednego aktora. I mnie się to podoba, to dość świeże spojrzenie. I wcale nie spłyca. Chociaż może to faktycznie sprowadza rzecz do jednego wymiaru, a to może spłaszczać, ale nie w pejoratywnym tego słowa znaczeniu. To daje obraz jaki widzimy codziennie. Niewiele przecież wiemy o ludziach, którzy nas mijają i podobnie jak przechodniów na co dzień, widzimy bohaterów filmu. Psychologicznie w filmie narysowany był tylko Keller, czyli obserwator, czyli my sami. To pewnie dlatego ten film mi się podobał :)
Zgoda całkowita. Był świetny, tak bardzo, że aż go znielubiłem :D. A co do winy Aleksa, to ja poddałem się obrazowi sugerującemu (nie zaś dowodzącemu) winę, szedłem za tym do momentu porwania go (wcześniej moment z duszeniem psa), potem zacząłem domniemywać, że jest niewinny. Jackman był świetny, bardzo przekonywujący, a przecież nie nachalny, sztuczny. To wybitny aktor. Gyllenehaal też mistrzowsko zagrał swoje, żal mi Bello, którą bardzo lubię, a która ani nie miała wiele do pokazania, ani mnie nie przekonała w scenie wyrzutów skierowanych do Kellera. Ale to może błędna ocena - iż zbyt bezczelna była to skarga, roszczenie.