Tym razem w rolę Marlowa wciela się Robert Montgomery. To nazwisko nie zapisało się w historii kina obok Bogarta czy Mitchuma... Jaki jest Marlow w kreacji Montgomerego? - na pewno przystojny, ale co jeszcze ? ...elegancki (trochę do przesady mimo raczej tanich garniturów), schludny, grzeczny, spokojny (nie mylić z opanowanym), trochę roztargniony i - co najgorsze - trzeźwy :-) Zaprzeczenie cech Marlowa? - nie koniecznie, jest kilka dobrych tekstów, trochę poczucia humoru, odrobina cynizmu i sarkazmu, jednak brakuje mu jakiegoś pazura, czegoś przyciągającego uwagę widza a całość budzi częściej skojarzenie z księgowym niż rasowym detektywem. Kobiece postaci w tym filmie wypadają nieco lepiej, choć na wpół zabawna, na wpół irytująca bywa maniera prezentowania kolejnych min przez panią Fromsett.
Fabuła jest przyzwoita - jak na teksty obeznanego z rzemiosłem Chandlera przystało. Nie brakuje jej zaskakujących sytuacji, ciekawych wątków i intrygującego mylenia tropów. Niestety ponownie... słabo przekłada się to na filmową akcję, która nie zdołała zbudować takiego suspensu i napięcia jak np. Wielki Sen.
Najbardziej nowatorski jest pomysł na zdjęcia (pomysł, bo z wykonaniem już nie jest tak dobrze). Na chwilę sami stajemy się detektywem - śledzimy akcję w pierwszej osobie, z perspektywy wzroku Marlowa. Kamera porusza się zastępując głównego bohatera, którego widzimy tylko w nielicznych scenach za pośrednictwem luster. (Te właśnie sceny są dość ciekawe, pomysłowe i z pewnością nastręczały pewnych trudności technicznych operatorowi.) Jednak takie obrazowanie na dłuższą metę staje się nudne. Bohater głównie naciska klamki i odwiedza kolejne, dość podobne, pomieszczenia. Jego rozmówcy ukazywani są w takich samych kadrach, w bliskim planie. Ruch kamery jest znacznie ograniczony, a sceny z czynnościami wykonywanymi przez Marlowa wypadają nieporadnie lub nienaturalnie.
Film ten, z "narracją kamery" w pierwszej osobie ubiegł o kilka miesięcy Mroczne Przejście (Dark Passage) z Bogartem i Bacall, gdzie podobnie znaczną część akcji oglądamy oczami Bogarta -
Jasona Perry. Premiery obu obrazów dzieli 7 miesięcy - pozostanie raczej zagadką, czy zatem "MP" zainspirowane było, w jakimś stopniu, filmem Montgomerego? Być może tak, natomiast porównanie obu wypada na korzyść "MP" - realizacyjnie, jeśli chodzi o wykonanie, tworzenie napięcia, klimat (podbudowany oczywiście innymi elementami jak muzyka czy dialogi) w filmie z Bogartem ten zabieg udaje się dużo lepiej a przede wszystkim naturalniej.
Docenić należy mimo wszystko nowatorstwo zdjęć oraz związany z nim wyczyn głównego aktora, który gra niczym w słuchowisku teatralnym, nie mogąc wykorzystać szeregu elementów swego warsztatu. Głos Montgomerego wypada tu dla odmiany dość sympatycznie i tworzy pozytywne wrażenie. Być może pomysł na zdjęcia był także rodzajem zasłony ze strony Montgomerego - aktora i reżysera - dla nie eksponowania na każdym kroku swojej osoby, co w tym przypadku dobrze o nim świadczy :-))
Film ma zatem kilka plusów i sporo minusów. Nie jest zły, ale z klasyki ekranizacji Chendlera wypada zdecydowanie bliżej końca listy. Zasługuje jednak na mocną 4.