Spodziewałem się czegoś więcej. Właściwie nie powinienem winić twórców, że nie spełnili moich oczekiwań, ale winię ich za to, że takowe oczekiwania we mnie wzbudzili.
Winię też nieodżałowanej pamięci Heatha Ledgera za stworzenie kreacji Jokera, której nie sposób będzie dorównać. Pomimo całej sympatii dla Jareda Leto, po prostu nie wyrobił.
Co do roli Jokera - za mało go było. Kto wie, może Leto pokazałby więcej kunsztu? Ale niestety, scenariusz przewidywał za mało scen z jego udziałem. Jeszcze ta śmieć w samolocie prawie na początku filmu... Zawód, zawód, zawód.
Dialogi... Kiepskie. Całość humoru oparta na barkach Harley Quinn. Nieszczególnie bawiły mnie jej wypowiedzi, można to było zrobić lepiej. Bardziej bawił mnie cpt. Boomerang, który też został w scenariuszu potraktowany po macoszemu. Wypił kilka piw, kilka razy się odezwał i kilka razy dał komuś w łeb. Mało.
Deadshot - bardzo pozytywnie. Dostał dużo miejsca i dał radę.
Całość wyglądała tak, jakby autor chciał przedstawić bardzo dużo a miał na to bardzo mało czasu.
Walka z finałowym bossem - niech mi ktoś powie, dlaczego bogini o nadludzkich mocach walczy z grupą ludzi na miecze i jeszcze daje się obijać, kiedy może (tak jak robi to później) wyrwać im broń z rąk i pozabijać? Za mało scen walki? Bez żartów, tak się nie robi.
Viola Davis - rewelacja! Znienawidziłem babę prawie tak, jak Dolores Umbridge. Chyba że nie miałem jej znienawidzić.
Rick Flag i jego romans z p. Doktor - błagam. Żal komentować.
Dalej w mieście szaleje bogini, której serce mam pod ręką, a ja je dźgam igłą zamiast spalić w piecu. Why?
Takich pierdół było więcej.
PS. Na duży plus zasługuje tyłek Margot Robbie. Nawet moja dziewczyna tak twierdzi.
Wszyscy się tego Jokera czepiają... Leto wykonał kawał dobrej roboty i świetnie wczuł się w rolę. Ciągle porównujecie go z Ledgerem, który grał w filmie z ciężkim klimatem. Suicide Squad to sielanka w porównaniu z Dark Knightem i uważam, że Joker grany przez Heatha po prostu by się tu nie zgrał. Psychopatyczny gangster Jareda pasuje jak ulał do tego typu produkcji. Zrozumcie tą różnicę i przestańcie ich do siebie porównywać.
W tym jest cały problem i paradoks - Heath zagrał jedną z najlepszych moim zdaniem ról w historii kina i Jared siłą rzeczy musiał się z tym zmierzyć. Tych porównań nie dało i nie da się uniknąć. Jared solidnie się przygotował i niestety, ale bazując na tym, co było pokazane na ekranie, wypadł słabiej. A dlaczego? To najgorsze - nie ze swojej winy. Winię tutaj głównie reżysera (tak jak sam Leto, zapewne), i, jak wspomniałem, Ledgera, ale Ledgera w pozytywnym sensie.