Oglądając ten film w dzisiejszych czasach, w których mamy dostęp do wiedzy, świadomość jest większa, a ludzie mniej bolą się rozmawiać, może nawet rozdmuchując i rozbierając na części pierwsze niekiedy własne uczucia, można odnieść wrażenie, że to właśnie jest największy kontrast. Komentarze są pełne emocji na temat uczucia i rozdarcia, a dla mnie postać Michaela to postać zaniedbanego dzieciaka, który nigdy nie dorósł emocjonalnie. Do końca życia idealizował Hannę myląc miłość z pożądaniem. Zrujnowała mu życie prywatne, a on pozwolił to zrobić, ale też nigdy nikt nie interesował się nim na tyle, żeby temu zapobiec.
Postać Hanny bardzo ciekawie zbudowana, ale w gruncie rzeczy psychopatyczna. Rozpoczynając od sceny, w której m*lestuje chłopaka, poprzez jej bezrefleksyjne wybory, egocentryzm, który ciągnie się aż do ostatniej chwili. Jej przedmiotowość w traktowaniu ludzi jest świetnie zaanonsowana w scenach z kąpielą - gdy nagle pożądanie znika, a pozostaje tylko zadanie-wyszorować ciało. Skojarzenia z byłym miejscem pracy natychmiastowe.
Według mnie w tym filmie nie ma mowy o tragicznej miłości, to nie Makbet. To film o chorych umysłach i skaleczonych duszach. I o świecie, w którym nie mówiło się o tym, co w środku człowieka, stąd o skaleczenie było niełatwo.