Co sądzicie o kreacji Crowe'a? Moim zdaniem postać Javerta jest jedną z najtrudniejszych do dobrego przedstawienia w musicalu. U Victora Hugo Javert jest osobnikiem całkowicie pozbawionym jakichkolwiek emocji, nie prowadzi żadnego życia wewnętrznego. Jest inspektorem Policji, ale przez całą powieść praktycznie nie użył broni, nie zadał bezpośrednio żadnej przemocy, pościgi nie miały dynamicznego charakteru. Swoje obowiązki wobec prawa wypełnia tyleż gorliwie co beznamiętnie. Dla musicalu taki zestaw to prawdziwe kłody.
Crowe w wersji fabularnej "Nędzników" pasowałby na Javerta idealnie. W musicalu starał się jak mógł, stara się nawiązać do powieściowego pierwowzoru, ale Javert zagrany w duchu powieści to chyba zadanie niemożliwe dla musicalu.
Crowe jak do tej pory najlepiej zagrał Javerta (miniserialu nie widziałem). Perkins i Rush grali naprawdę dobrze, ale oni zagrali czarne charaktery. Inspektor nim nie był, był tylko antagonistą. W ksiażce mamy informację, że Javert był mocno wierzący. W wersji z 78 roku padają z jego ust słowa "Boga nie ma, jest tylko prawo i bezprawie". Wyklucza to Anthonego Perkinsa. Geoffrey Rush chciał przeprowadzić inspekcję klasztoru. W powieści wyraźnie jest napisane, że Javert kazał zostawić klasztor w spokoju, ponieważ byłoby to niegodne. Crowe jest tym książkowym inspektorem. W scenie "Stars" zwraca się nawet do Boga, aby ten pozwolił mu znaleźć Valjeana. Dla mnie on najlepiej pokazał inspektora. I co najważniejsze, jego Javert był antagonistą, nie czarnym charakterem.
Mam dokładnie te same odczucia. Musical spotkał się z krytyką części osób, które nie mogą pojąc że inaczej wystawia się tę adaptację na scenie (gdzie bardziej liczy się głos) a inaczej robi się to na dużym ekranie. Pewnie, że na deskach Philipp Quast jako Javert technicznie śpiewał dużo lepiej, ale jego Javert był zbyt nerwowy, emocjonalny. Ja najpierw przeczytałem powieść więc w zderzeniu z interpretacją Quasta nie miałem wrażenie, że to "prawdziwy" Javert.
Russell Crowe zrobił to inaczej i jego wersja broni się jako ta wierniejsza powieściowemu pierwowzorowi. Tym bardziej szkoda, że Australijczyk nie dostał nawet jednej indywidualnej nominacji za tę rolę.
Gdyby to był normalny film z dialogami, zdolności wokalne aktorów nie byłyby ważna. Niestety, to jest musical i głos w sensie śpiewania jest jak najbardziej bardzo ważny. Nie czepiam się w tym filmie kreacji Crowe'a jako takiej po pod tym względem nie było źle, ale jego zdolności wokalne są mizerne, a w musicalu, a ten film jest MUSICALEM, to nie przejdzie.
Crowe poradził sobie zdecydowanie lepiej od Jackmana, pragnę zauważyć. Russell ma metaliczny, dobry głos. Quast jako Javert w swoich kwestiach najpierw wolno śpiewał, a potem jak torpeda przyspieszał (aresztowanie Fantyny na przykład). W książce jest informacja, że Javert był człowiekiem beznamiętnym. A porównywanie Crowa do Quasta chyba nie wymaga komentarza.
Crowe genialnie się spełnił. Film, a książkę dzieli wielka przepaść nazywająca się fantazją reżysera. Najpierw obejrzałam film, dopiero potem przeczytałam książkę i nieco się zawiodłam, ale przedstawienie wszystkiego idealnie według książki zajęłoby o wiele więcej czasu, a na seansie w kinie już po 15 minutach ludzie wychodzili ze znudzenia. Wytrwałam do końca (y) !
końców
Żal mi tych, którzy w zetknięciu z arcydziełem zamiast się nim delektować spinają się żeby "wytrwać."
Nie chodzi mi o to, że zmuszałam się do obejrzenia filmu. Jeśli wiem, że mi się nie spodoba po przeczytaniu opisu i obejrzeniu zwiastuna to po prostu na niego nie idę. Les Miserables to arcydzieło klasy A. Wydaje mi się, że część męskiej widowni została ,,przywleczona" na seans.
Ogólnie rzecz biorąc nie oglądałam żadnych wcześniejszych filmów,nie czytałam książek poprzedzających musical. szczerze mówiąc byłam średnio nastawiona do oglądania musicalu bo nigdy żadnego nie widziałam. Jednak jak na pierwszy raz mam bardzo dobre wrażenia i film mi się bardzo podobał. I mimo,iż spora część komentarzy mówi o tym że Crowe nie powinien śpiewać, to mi osobiście jego głos podobał się najbardziej i tylko czekałam na kolejną partię w jego wykonaniu(na śpiewie się nie znam więc to może po prostu genialne dobranie utworów do niego). no i oczywiście jego gra aktorska jak zwykle bardzo bobra:)
Miałem przyjemność oglądać musical na West Endzie w Londynie i niestety Russell strasznie mi się nie podobał. Bardzo go cenię jako aktora, ale jego głos nie pasował do musicalu. Najbardziej mnie wkurzył kiedy śpiewał "Stars", czyli swoiste credo inspektora. Zaśpiewał to w sposób taki nijaki, bez uczuć.... Najgenialniejszą kreację stworzył chyba jednak Quast, szkoda że Crowe nie przypominał go nawet w najmniejszym kawałku. Zgodzę się jednak, że sama rola jest chyba najtrudniejsza do odegrania ze wszystkich.
Zgodzę się z przed mówcą. Moim skromnym zdaniem Crowe tak trochę "grał oczami", w oczach miał wszystko co powinien pokazać głosem i ciałem. Ale niestety nie wyszło. Trochę zmarnowany potencjał. Ale także z dwojga dwóch wspomnianych panów preferuję Quast'a :D