Mam wrażenie, że "pomysłodawcy" o ile mogę ich tak nazwać, chyba zbyt mocno zainspirowali się komedią "To właśnie miłość". Już się cieszyłam, że wpadliśmy na coś bardziej interesującego, niż reklamowanie modernistycznych mieszkań na Mokotowie, a tu taki psikus. Mogliby chociaż dla zmyłki zaprojektować z goła odmienny plakat.
Mimo wszystko, dobrze wykonana robota. Nie nazwę tego postępem i krokiem wprzód polskiego kina, bo taką optymistką z natury nie jestem, ale jako polska patriotka, doceniam starania.
Jestem wdzięczna, że Stuhr miał misia na kapturze, a Roma mało twarzową czapkę. Wreszcie ktoś zrozumiał, że zachód to nie Polska. Nie ma sensu ubierać przeciętnego Kowalskiego w beżowy płaszczyk od Vistuli, a kobiecie kapelusz-rondo w styczniu.
A propos aktorów. Zielińska jest tak sztywna jak nakrochmalony kołnierz przy białej koszuli.
Nienawidzę zżynania z wcześniejszych filmów, pomysłów. Kocham film "To właśnie miłość" i z samego szacunku do tego filmu, nie mam zamiaru oglądać "Listy do M"
Dziękuje, kropka. :)
Kocham film "To właśnie miłość" i dlatego też chciałam obejrzeć Listy do M.
Dziękuję, kropka.
Pesymista powie, że to zrzynianie, optymista, że to po prostu podobne filmy. Uwielbiam Love actually i bałam się iść na Listy do M., bo myślałam, że będzie koszmar. A tu miła niespodzianka. Fajne, ciepłe kino, szkoda się pozbawiać tak przyjemnego przeżycia przez zwykłe przywiązanie do pierwowzoru.
Podpisuję się pod postem Ksantypki rękami i nogami. I ja uwielbiam "To właśnie miłość" i dlatego byłam raczej niechętnie nastawiona do Listów, poszłam i... jestem po prostu oczarowana. Wydaje mi się, że to bardzo dobrze zorganizowana komedia romantyczna. Po tym gatunku nie można wymagać cudów, a polskie "Listy do M" zdały egzamin.