"Litan" to czysty oniryczny amok. Szpital to nie szpital, to groteskowa ABSTRAKCJA szpitala. "Litan" to fragmenty ludzkich snów, maski, orkiestra grająca marsz wojenny i zagubione miasteczko ala Twin Peaks na progu histerii. Nie ma takiego drugiego filmu jak "Litan". David Lynch byłby doprawdy zachwycony.
Drugi seans tego jedynego w swoim rodzaju skrzyżowania filmu sci-fi, horroru, fantasy,kryminału, czarnej komedii i surrealizmu. Czego tutaj nie ma? Mnogość lokalizacji (szpital, jaskinie, rozmaite zamglone ulice i budynki, rzeki i strumienie, którymi płyną trumny), liczne postaci w maskach (np. srebrnych Fantomasów czy prosiaków), sceny morderstw, wypadków, ceremonii, dużo biegania i krzyków, ludzkie sylwetki bez ruchu (stan katatonii), mnóstwo wody, w której pływają laserowe kreski czy eksperyment badawczy na chłopcu w stanie śpiączki. Przepiękne krzyże cmentarne na skałach. Do tego inspektor, który nie wierzy nikomu. "Litan" to surrealistyczny labirynt bez wyjścia, w którym nie należy oczekiwać ani logiki, ani sensu. Skrajnie ekscentryczny film dla wielbicieli "Black Moon" (1975) Louisa Malle czy dziwacznych filmów Alaina Robbe-Grilleta.