Sredniej jakosci kryminal, bo tak to mozna nazwac. Sensacji tam raczej trudno sie dopatrzec. Mnie osobiscie film nie bawil, no moze koncowka byla na tyle zakrecona ze podnosi ocene filmu. Spodziewalem sie jakiejs namiastki filmow Guy Ritchiego, dostalem bardzo przecietne kino. Czego brakowalo to na pewno zakreconej akcji. Wszystko niczym jak po nitce do klebka. Prosto. Jak wspomnialem, jedynie zakonczenie moze sie podobac. Co do postaci, mysle ze nazwiska aktorow 'zrobily' film. Keira nie pograla za bardzo, jedynie Colin dawal czadu i byl naprawde dobry. Co do humoru, nie dopatrzylem sie zbyt wiele scen zabawnych. Pare fajnych tekstow i nic. Z pewnoscia jest to dramat, co mozna zauwazyc na zakonczenie.
Najbardziej barwna postacia byl Jordan, caly czas na haju az niemal do konca. Najsmieszniejsza a zarazem najzalosniejsza byl najwiekszy brutal, Gant, niby szef a dawal soba pomiatac az do ostatniego momentu. Keira kompletnie bezbarwna, tlo wszystkiego. W sumie mogloby jej nie byc w tym filmie.
Także wystawiam temu filmowi ocenę 5/10. Naprawdę przeciętna historia, nie wnosząca kompletnie nic nowego ani nowatorskiego do tego co już w kinie widzieliśmy. Głównym plusem jest bardzo dobra muzyka oraz ciekawie skonstruowana postać Jordana, który nadaje barwy i humoru całemu obrazowi. Wątek z półświatkiem przestępczym, czyli motorem napędowym filmu jest po prostu słaby i nudny. Ani Colin ani tym bardziej Keira nie przekonali mnie swoją grą, a słowo p**** kończące każde zdanie Ganta na pewno nie załatwi sprawy i jest dosyć słabym pomysłem na film. Od niechcenia można ten film obejrzeć, ale do kina na pewno drugi raz bym na te filmowe siki nie poszedł.
Ale wiecie, po tym filmie trudno było spodziewać się czegoś nowatorskiego, przełomowego. Im + odebrałem też fakt, że pomimo zapowiedzi, "Bulwar" miał mało wspólnego z kinem Ritchiego.
Zdecydowanie najsłabiej poprowadzonym wątkiem była historia relacji Keira/Collin, niespójna, wymuszana, zero jakiejkolwiek chemii, sztuczna poza jakiegoś nagłego uczucia.W ogóle panna Najtli była najsłabszym ogniwem filmu, ale cóż, ktoś musiał krzyczeć z afisza. Natomiast film ciągną postaci drugoplanowe - rzekłbym nawet ze kradnie go David Thelwis - moim zdaniem kapitalna rola "ćpuna - człowieka renesansu". Jego dialogi z Farellem pare razy naprawdę mnie szczerze rozbawiły. Niezła rólka siostry głównego bohatera. Natomiast postać kreowana przez Winstona - twardego gangstera-skur.wiela, wydaje się dość wtórna i przerysowana, choć były momenty. Kapitalna dobrana muzyka, fajny klimat wykorzystywanych utworów, choć malutko muzyki oryginalnej. Konkludując, piątkowy wypad do kina był OK.