Dziwię się że dotychczas nikt nie skojarzył zbieżności tego bladego obrazu ze znakomitym filmem "życie Carlita" z Al Pacino.
Wątek oszczędzonego frajera, który później zabija głównego bohatera jest wspólny i rzeczywiście pierwsze skojarzenie to "Życie Carlita". Jednak zwróć uwagę, że ten film bazował na powieści...więc nie ma mowy o plagiacie. Film nie był mdły...miał swój klimat, lecz mimo skojarzeń nie porównywał bym go do filmu z Al'em Pacino.
Obejrzałem ten film wczoraj i pierwsze co pomyślałem "Życie Carlita" - tyle że z Farrellem zamiast Pacino, Knightley zamiast Miller i z Londynem zamiast Nowego Yorku. Dzieło zniszczenia dopełniło zakończenie - wypisz wymaluj plagiat filmu Briana de Palmy. Książka została wydana w 2001 roku, a "Życie Carlita" weszło na ekrany w 1993 roku. Jeżeli nawet było to na podstawie książki (i historia została odtworzona w miarę wiernie) to po prostu książka była plagiatem, a film ten plagiat powielił. Pytanie: po co było kręcić ten film? Pomijam już fakt fajnych ról Farrella, Thewlisa, Winstona... Czy ci świetni aktorzy musieli naprawdę swoim talentem błyszczeć w podróbce filmu de Palmy?
gdyby to byl zwykly plagiat to pewnie by sie po sadach ganiali. wiec zapewne jakies oplaty byly, albo studio nalezy do jakiejs spolki. ogolna fabula to w przypadku filmow nie jest plagiat, zapomnieliscie o porownaniach avatara i pocachontas?
Wiele filmów składa się z podobnych schematów, jadnak twierdzenie, że "Londyński bulwar" jest plagiatem "Życia Carlita" to gruba przesada. Przecież filmów bazujących na historii bandyty, który chce się nawrócić, ale dopada go przeszłość jest bardzo dużo. Taki choćby "Layer Cake". W filmie (tak jak w literaturze) wszystko już było. Można tylko pokazac jakąś sytuację/problem/zagadnienie z innej strony. A ten akurat temat jest bardzo filmowy.