Dzieci wpadając w uzależnienie pokazują nierozwiązane problemy (traumy) swoich własnych rodziców. Jednym sposobem pomocy dziecku, jest skupienie się na swoich wypartych, trudnych emocjach wobec własnego rodzica.
Nic wysiadając z samochodu ojca, który nakłania go na terapię mówi do niego z wymownym wyrazem twarzy: "Robię to dla Ciebie". - i to jest cała istota problemu. On nie mówi tutaj o pójściu na terapię, on mówi, czemu się narkotyzuje - "ucieka od bólu idąc w śmierć" - "ja za Ciebie tato".
Potem odseparowany od ojca (po 4 tygodni terapii) mówi: "potrzebuję czasu, chcę być niezależny" - i ponownie, ta niezależność nie dotyczy szkoły, chodzi o "odseparowanie się od noszenia traumy swojego ojca" - mówi symbolami, bo sam tego nie rozumie. Po 4 tygodnia "emocjonalnego detoksu" - czyli dystansu (autonomii koniecznej w zdrowym stylu więzi) czuje siłę, dociera do niego, że "musi się odsunąć", "stać niezależnym", - to zdrowy odruch. Jak reaguje na to ojciec? - ale jak to? chce parzyć kawę? - pozornie chce "jego dobra" i przyszłości, a tak naprawdę "nie chce go puścić", "uwolnić od samego siebie" , bo musiałby wtedy zmierzyć się z tymi trudnymi emocjami związanymi ze stratą i bólem (i wcale nie chodzi o dziecko/syna, tylko o jego dziecięce traumy wobec rodziców).
To cała filozofia uzależnień.
Co może zrobić dorosłe dziecko swoich rodziców, który nigdy nie wezmą odpowiedzialności za swoje traumy? (nie dotrą do wypartego bólu)
Wewnętrznie "wyrzec się miłości do rodziców, niszcząc niejako jakąś część siebie" - by nie odbywało się to przez uzależnienie, czy inne autodestrukcje (samobójstwa, choroby, problemy emocjonalne itd. ) - potrzeb długiego procesu wychodzenia z "matni". Wielu lat. Dystans jest tu konieczny - emocjonalny.