Ogląda się to z prawdziwą przyjemnością, co można zresztą potraktować jako spory zarzut. No bo jak to - przyjemny film o narkotykach? Czuły obrazek ćpuna? Jakim prawem?
Po namyśle doszłam jednak do wniosku, że film van Groeningena trafia w samo sedno problemu: dragi już dawno przestały być domeną społecznego marginesu, wkraczając w życie tzw. klas wyższych. Dokładnie tak jest tutaj: rodzice na poziomie, kasy nie brakuje, dzieciak przejawia liczne talenty... i, nie wiadomo dlaczego, zaczyna brać. Podejrzewam, że wielu dzisiejszych narkomanów wpisuje się w taki scenariusz znacznie lepiej niż w ten znany sprzed dwudziestu-trzydziestu lat (a kojarzony wyłącznie z patologicznymi domami w najgorszych dzielnicach). Bardzo dobrze, że ktoś ma odwagę szczerze o tym mówić.
"Mój piękny syn" nie posiada wprawdzie takiej siły rażenia jak chociażby "Requiem dla snu", ale i tak warto mu poświęcić czas. Bo jest przyjemnie. I bardzo smutno.
Bardzo trafny komentarz. Własnie ostatnio starałam się przekonać do takiego spostrzegania filmu i "współczesnej" narkomanii moją koleżankę, która uznała go za zupełnie niewiarygodny, bo nie widziała wyniszczenia i kompletnej degrengolady psychicznej głównego bohatera. Ach, te stereotypy!