Film byłby oscarowym arcydziełem z ponadczasowym, uniwersalnym trochę tragikomicznym przesłaniem, gdyby tylko ograniczył się do beznamiętnego przedstawienia, sportretowania malej szwedzkiej społeczności. Z jej swojskim kolorytem, dziwactwami, natręctwami, kulturową, obyczajową odmiennością. Zachodzącymi w czasie przemianami, które dotyczą bardziej otaczającego bohaterów świata niż ich samych. Często jednak mający bolesny, czasami nieoczekiwany wpływ na ich losy. Nie, w pewnym momencie na plan filmowy bezczelnie, brutalnie, z hałasem i kwikiem wkracza POPRAWNOŚĆ POLITYCZNA. Co za arcyciekawy zbiór postaci. Prawie na pewno kurdyjska (nie irańska) imigrantka, fajtłapowaty, zagubiony mężczyzna, inny poświęcający cały swój wolny czas na walkę o prawa niepełnosprawnej żony. Dobra, może być usprawiedliwiony ze względu na własne emocjonalne uzależnienie od niej (czytaj: miłość). Z tego samego powodu główny bohater, osamotniony, zagubiony w opustoszałym domu próbuje regularnie popełnić samobójstwo. Jednak, która kobiety ścierpi w domu mężczyznę, który ma problem z podłączeniem zmywarki, założeniem okna i parkowaniem tyłem? Cóż, ten związek ma drugie dno. Szwedzki mężczyzna potrzebny był do zalegalizowania pobytu w Szwecji. Last but not least. Młody Turek, który jednoznacznie określa się jako nieheteronormatywny. Piękna bajka. Jak jest w rzeczywistości? Szwecja umiera pogrążając się w walkach gangów, huku wybuchających bomb i strzelaninach w których giną przypadkowi ludzie, często dzieci, tolerując honorowe zabójstwa. Szwecja umiera patrząc na szkoły opanowane przez handlarzy narkotyków i imigranckie dzielnice, które omijają z daleka szwedzcy policjanci. Jedna scena w filmie jest jednak piękna. „Przyjechałaś do Szwecji, zdobyłaś wykształcenie, nauczyłaś się zawodu, masz szwedzkie obywatelskie, a teraz nauczysz się prowadzić samochód.”