Mniej-więcej do połowy (moment śmierci proboszcza) film jest naprawdę przyzwoity: "intryga" zwięzła i logiczna, a akcja wartka. Dzięki temu wszechobecny patos specjalnie nie razi i jest w miarę "strawny". Niestety potem jest coraz gorzej - wszystko zaczyna się sypać, tak jakby twórcom zabrakło pomysłu na rozwiązanie akcji... Od tej pory aż do skrajnie przewidywalnego zakończenia widz epatowany jest już tylko i wyłącznie mdląco-patetycznym heroizmem głównego bohatera.
Na to wszystko nakłada się czarno-biała wizja historii, która to maniera we współczesnym kinie "okołohistorycznym" jest coraz bardziej powszechna, a przez to niezwykle irytująca.
Jak dla mnie: 5/10.