Nigdy nie przepadałem za symboliką w filmach. Może dlatego niezbyt wchodziły mi filmy Felliniego. Już bardziej Antonioni i Visconti czy Bertolucci. Tutaj mamy powolne kino jak "Miłość" z masą symboli głównie w odniesieniu do samych siebie - mam na myśli filmowców. Film jest dziwny i dla mnie mało czytelny. Np kwestia Hitlera (oklepany stereotyp grozy, szkoda, że ktoś nie wpadnie na pomysł Stalina). film maksymalnie nudny, nie wciągający z niezrozumiałym przesłaniem. Reżyser nie może nakręcić kolejnego filmu, gwiazda mu nawtykała, a on po prostu mimo 80tki uznaje (chyba) jej racje się zabija ? To się psychologicznie nie klei. Największa ilość samobójstw jest do 40tki, a kompletnie nie ma po 70ce kiedy każdy walczy o każdy dzień. Na końcu dyrygent jednak daje koncert. Znowu nie wiem dlaczego. Filmy mają być dla jak największej ilości ludzi. Ja film jak i każdy inny rodzaj sztuki rozumiem tak, żeby jak najtrudniejsze emocje, przesłania, problemy przekazać w maksymalnie prostej treści - tak żeby trafić do największej ilości osób. Filmy kręcone dla garstki intelektualistów zrozumiałe przez garstkę intelektualistów to snobizm i eklektyczna, elitarna głupota !