M jak morderstwo

Dial M for Murder
1954
7,9 20 tys. ocen
7,9 10 1 19927
7,6 29 krytyków
M jak morderstwo
powrót do forum filmu M jak morderstwo

Pod względem schematu fabularnego te filmy mogą się wydawać podobne. Oba opowiadają
historię faceta, który zleca morderstwo/porwanie swojej żony, celem otrzymania spadku/okupu. W
wyniku przypadkowego zdarzenia jego plan nie powodzi się. Policjant/policjantka prowadzi
śledztwo, skutkiem czego sprawca zostaje ujęty. Skoro więc na papierze te filmy mają tak wiele
wspólnego, to co czyni "Fargo" znacznie lepszym filmem niż "M jak morderstwo"? Diabeł tkwi w
szczegółach (i nie tylko).

1. GŁÓWNY BOHATER I JEGO INTRYGA

Bohaterem "M jak morderstwo" jest Tony Wendice. I tyle można o nim powiedzieć. Jego sytuacja
zostaje ledwie nakreślona w rozmowie. Z uśmieszkiem na twarzy informuje swojego gościa o
zdradzie żony. Bez pardonu wyjawia, że (chcąc zachować komfort życia!) postanowił
wykorzystać sytuację i ukatrupić żonę. I tu pojawia się problem. Postać pozbawiona dramatu i
skrupułów, nie w zazdrosnym afekcie, ale z wyrachowaniem i premedytacją planuje morderstwo
żony. Brak dramatu, wątła motywacja i skala jego planowanej zbrodni sprawiają, że trudno żywić
do Tony'ego jakąkolwiek sympatię. Ten śliski typek automatycznie trafia do szufladki "złoczyńca".
Niestety, nawet jako jednowymiarowy łobuz Milland prezentuje mało wyraziste, schematyczne
aktorstwo. Patrzyłem na tą postać dość obojętnie.

Z drugiej strony mamy Jerry'ego Lundegaarda, życiowego nieudacznika, który (zapewne) ożenił
się dla pieniędzy z córką bogacza. Jego los przypomina nieco historię Carla z "Ojca
chrzestnego", który próbował wżenić się do mafijnej rodziny, a dostał tylko drobną posadkę. Jerry
ponosi niepowodzenia zarówno na gruncie zawodowym, jak i rodzinnym. Czy taką postać da się
lubić? Co zaskakujące, da się. Nikt z nas (widzów) nie jest bowiem idealny, święty i bez winy. A
widząc niełatwe relacje Jerry'ego z bogatym i gburowatym teściem, można nawet zrozumieć
próbę wyciągnięcia od niego pieniędzy (jakkolwiek głupi i odrażający jest plan porwania własnej
żony). Intrygą Lundegaarda od intrygi Wendice'a różni to, że jeśli jego plan się powiedzie, żona
przeżyje i (poza ewentualną traumą) wróci do normalności. Zatem (mimo pewnej odrazy) liczymy,
że mu się uda. Jerry jest więc antybohaterem, charakterystycznym dla kina noir, ale tragicznym
jak nigdy. Nikt nie mógł lepiej oddać dramatu tej postaci niż William H. Macy.

2. POZOSTAŁE POSTACI

Poza głównym bohaterem "M jak morderstwo" nie ma w zasadzie interesujących postaci. Żona
Wendice'a - przesłodzona, morderca Swann - nijaki, inspektor - przebiegły, ale pojawia się znikąd,
całkowicie bez własnej historii. Jedynie fakt, że kochanek żony pisał kryminały, miał tu istotne
znaczenie. Podobnie jak w przypadku Tony'ego, sytuację innych postaci poznajemy z gadania,
pozbawionego dramaturgii. To są postaci proste, wręcz papierowe, typowe dla kryminałów
tamtego okresu.

Natomiast "Fargo" to cała gama ciekawych kreacji. Żona Lundegaarda nie jest może zbyt
fascynująca, ale poświęcono wystarczająco dużo ekranowego czasu, by nakreślić jej dramat.
Widzimy ją w czynnościach życiowych, ignorowaną przez syna, męża czy nawet ojca. Biorąc
pod uwagę, że "Fargo" to w po części film o klęsce i upadku amerykańskiej rodziny, postać Jean
Lundegaard nabiera szczególnego znaczenia. Trudno nawet mówić o innych bohaterach tj.
policjantki Margie czy groteskowej parze porywaczy, bo trzeba by się rozpisać na kilka stron. Pod
tym względem "Fargo" ma przewagę druzgocącą i nie tylko związaną z różnicami w aktorstwie na
przestrzeni 40 lat, dzielących oba filmy.

3. FORMA

Film Hitchocka jest utrzymany w mocno teatralnej konwencji. Poza jedną sceną całość jest
rozegrana w tym samym pomieszczeniu. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby reżyseria była tak
brawurowa, jak choćby w "Dwunastu gniewnych ludziach". Niestety, statyczne, zbiorowe ujęcia
pogłębiają tylko uczucie teatralności. Nie pomaga też ogólne gadulstwo, o którym już
wspomniałem. Co ciekawe Hitchcock w tym samym roku zrealizował "Okno na podwórze", oparte
na podobnym pomyśle (kamera w jednym pokoju), ale dużo ciekawsze realizacyjnie. A "Fargo" to
już zupełnie inna skala rozmachu.

Podsumowując: film Hitchcocka potrafi wciągnąć, głównie za sprawą dopracowanej w
szczegółach intrygi. Jednak wyżej wymienione niedostatki sprawiają, że trudno mi go uznać za
film wybitny, jakim jest "Fargo". To raczej familijny kryminał, dobry na niedzielne przedpołudnie.
Po opiniach widać jednak, że magia nazwiska "Hitchcock" działa bardzo mocno, niezależnie od
jakości filmu.

ocenił(a) film na 9
feuerbach

nożyczki wbite w plecy, serio familijny kryminał?

ApolloCreed_

Serio. Nawet bajki Disneya nie były całkiem pozbawione przemocy. Zresztą ja nie mówię o skali przemocy w tym filmie, bo ocenianie amerykańskich filmów z tamtego okresu przez pryzmat przemocy czy seksu jest niedorzeczne. Co nie oznacza, że każdy staroć należy wynosić na piedestał. Chodzi mi bardziej o ogólne podejście do tematu. "M jak morderstwo" to raczej nieszkodliwe kino rozrywkowe i jako takie może się podobać. Jednak prędzej ze względu na doskonałą intrygę, niż wyraziste postaci, zapadające w pamięć dialogi czy aspekty formalne.

ocenił(a) film na 7
feuerbach

Co ty w ogóle porównujesz ze sobą? Fargo do M jak Mordestwo??? Prędzej bym porównywała Morderstwo Doskonałe z filmem Hitcha...

ocenił(a) film na 7
feuerbach

Ciężko jest porównywać te dwa filmy ze sobą. Na pierwszy rzut oka wyglądają podobnie, ale gdy się dobrze przyjrzysz zobaczysz, że akcenty zostały rozłożone inaczej. W "M jak morderstwo" żona jest celowo przesłodzona i tak napisana, aby widz jej nie kibicował tylko Tonyemu. W przypadku nagrywania w jednej scenerii mam zupełnie odmienne zdanie. Samo realizowanie filmu praktycznie w jednym pokoju jest sztuką samą w sobie, gdyż odpada atut zachwycenia lokalizacją. Moim zdaniem Hitchcock wyśmienicie sprostał temu zadaniu, ani przez minutę się nie nudziłem, wręcz przeciwnie.