Film starszy niż większość użytkowników tutaj, wg mnie wielki klasyk, porównywalny do Forrest Gumpa jest prawie nieznany zarówno tutaj jak i ogólnie w Polsce. Nie emitują go w TV. Garstka potrafi docenić ten film, jednak głosów jest tak mało że nie kwalifikuje się do żadnych rankingów.
Nie interesują mnie rankingi ulubionych filmów, ponieważ nic nie przyniesie jakaś pozycja. Smuci mnie fakt że filmu prawie nikt nie zna. Mega hitem jest Cudzoziemiec, gniot z Seagalem i większość społeczeństwa uważa go za gniot, więc czemu nikt nie puści MWC? Film przypadłby ludziom w różnym wieku i przyniósłby wiele przyjemności całej rodzinie na zimowy wieczór zamiast jakiś tępych kopów z półobrotu..
A co to jest Cudzoziemiec? :D
Smutna to jest w ogóle ta telewizja cała. Pozostaje nam siedzieć do 3-4 nad ranem aby obejrzeć jakiś film, który wnosi jakieś wartości.
Cudzoziemiec, taki gniot z Seagalem w roli głównej, przez niego reżyserowany. Faktem jest że kręcony w Polsce z kilkusekundowymi rolami Salety i Zbrojewicza, ale czy to powód do dumy? Chyba odwrotnie...
Wystarczy na Youtube wpisać Mały Wielki Człowiek. Wcale nie trzeba czekać kilku lat, aż nasza kochana abonamentowa telewizja raczy puścić ten klasyk. Ja właśnie jestem w trakcie oglądania. Już na ten moment gorąco polecam, choć jeszcze nie oceniam. Po obejrzeniu napiszę coś więcej.
Pozdrawiam!
Coz za glebia przemyslen?! A jaka elokfffffffencja?! no, no. Zazdroscic czy wspolczuc...
Zgadzam się z założycielem tematu. Film po prostu genialny. W sposób prosty pi przystępny dla każdego widza pokazuje temat wojny, a raczej eksterminacji Indian przez Amerykanów. Jedni mogą w nim zobaczyć wesołe kino inni nutkę ironii zawartą narracji.
Na początku miałem jakieś oczekiwania wobec tego filmu po przeczytaniu opisu. Później zacząłem film oglądać i jednak zostałem zaskoczony, ponieważ historia jakiegoś człowieka okazała się być filmem o wielu płaszczyznach. Oglądałem i oglądałem, i znów mnie zaskoczyło, że to nie jest wcale lekki film jakim mi się zdawał po scenie pościgu (kiedy porwali mu żonę (Szwedkę?)) tylko coś głębszego starającego się w taki ironiczny sposób ukazać los Indian... Muszę przyznać, że choć z początku miałem obawy, to teraz zdecydowanie cieszę się, że poświęciłem czas temu filmowi. Przy okazji zmusił mnie on do refleksji i może się zainteresuję bardziej historią Indian.
Oczywiście jest to film o wielu płaszczyznach. Ktoś w innym miejscu stwierdził, że historycznie nie jest rzetelny. Pewno tak, jednak - tak jak podkreśliłeś - jest to historia jakiegoś człowieka. Oglądałem tuż po premierze a dzisiaj ponownie, po wielu latach spodobał mi się jeszcze bardziej. Zauważyłem, że przypomina mi, w jakimś stopniu, powstały trzy lata później film Andersona "O Lucky Man" Tam też w ironiczny sposób opowiedziana jest historia człowieka przemieszczającego się po jakimś obszarze i spotykającego kilkakrotnie, w różnych okresach tych samych ludzi, za każdym razem znajdując ich w innej kondycji. Wszystko po to, by coś opowiedzieć nam o świecie. Spojrzałem przed chwilą jak zaszufladkowano film Andersona. Pod tytułem czytam kolejno:
Surrealistyczny, Obyczajowy, Satyra, Muzyczny, Czarna Komedia.
Dokładnie to samo można, moim zdaniem, powiedzieć o MWC. Nawet muzyczny!!!
U Andersona muzyka była dziełem Alana Price'a - tutaj nie wiem kto grał przez cały czas te wspaniałe bluesy, ale muzyki, niewątpliwie, nie sposób pominąć.
Nie traktowałbym tego filmu jako dzieło opowiadające o fragmencie historii Ameryki. Jack Crabb, podobnie jak Mick Travis, czy wolterowski Kandyd, to wędrujący człowiek, który na swej drodze jest gorzko doświadczany przez los, czy też przez ludzi, którzy - jak wiadomo - są kowalami swego losu, ale również, niestety, bardzo często losu innych. Pozdrawiam.