Bollywood próbuje podbić Hollywood. Jedak przy pomocy Aishwarya Rai, będzie to trudne. Grać z całą pewnością, nie potrafi, a sama uroda nie zapewni jej sukcesu w USA - aż taka piękna nie jest (co nijak reżyser nie potrafił ukryć, ponieważ cały pomysł na film oparł na zbliżeniach jej twarzy). Powinna najpierw mocno popracować nad angielskim - ponad 100x powtórzyła słowo "spices" i za każdym razem z bardzo silnym akcentem. Ogólnie, w takich historyjkach chodzi o to, aby widz polubił parę głównych bohaterów, jednak wykonawcy głównych ról wcale tego nie ułatwili. O Tilo (A.Rai)już było, a co się tyczy McDermott'a, to tak dawno nie zagrał w żadnym porządnym filmie (nawet epizodu), że w ogóle zapomniał jak to się robi. Na ogół lubię posłuchać egzotycznej muzyki, ale ścieżka dzwiękowa w tym filmie to czysta przesada. W połowie filmu przyłapałem się na tym, że najchętniej wyłaączyłbym fonię. Podsumowując - nie wiem czemu dałem temu filmowi "4". Jedynie fani Vegety i innych przypraw kuchennych mogliby znaleść w nim coś dla siebie. Bo tylko o tym ten film był. O niczym więcej.
Bollywood nie próbuje podbić Hollywoodu miałam wrażenie, że to Hollywood stara się zrobić romans na miarę indyjskich musicali i dlatego Aishwaryę w to wkręcili, a jak wyszło chyba nie trzeba mówić. Za panną Rai (własciwie teraz już Bachchan) nie przepadam i raczej nigdy jej nie polubię bo grać faktycznie nie potrafi. I nieważne czy gra w swych rodzimych produkcjach czy w zachodnich (np. "Ostatni legion") zawsze wypada marnie (czasami nawet koszmarnie). Film był nudny i jak na mój gust zupełnie nie trzymał się momentami kupy.... Śmieszne były przynajmniej te rozmowy Aish z papryczkami chili :P