- powie jakiś smutny, zmanieryzowany Death Race'ami ,Transformers'ami i innymi Avatar'ami widz.
Ktoś,kto jeszcze nie zdążył skazić się tą ciemniejszą stroną Hollywood'u,dostrzeże nietuzinkowy film o miłości,choć może to z początku zostać uznane za sprzeczność,szczególnie dziś.To wrażenie sprzeczności mija jednak,gdy spojrzy on na wszystkich ludzi z tym dziełem związanych.I nie chodzi tutaj tylko o aktorów,choć ci są doprawdy niezwykli.
Reżyseria,scenariusz,zdjęcia,muzyka - za cztery fundamentalne elementy filmu odpowiedzialni są ludzie utalentowani wyjątkowo jak na warunki Hollywood'u.Taki John Curran ma zaskakująco malutki dorobek,co może tylko zastanawiać.A Desplat...Malowany Welon to,co by nie mówić,genialna muzyka.Utwory jak Walter's Mission czy River Waltz to mistrzostwo.Bodaj najbardziej utalentowany z wziętych kompozytorów Hollywood'u.
Nie chcę mi się dalej rozpływać nad tym filmem.Jest tak czarujący,tak subtelny ,a mimo to tak wyrazisty w przekazie.I ta romantyczna zasada-nie ważne gdzie-ważne z kim... ;p