Najlepsze w tym filmie było to, że się skończył. :) No dobrze, warto jeszcze wspomnieć o: ładnej buzi Naomi Watts, charyzmatycznej grze Nortona i klimatycznych zdjęciach. Dawno natomiast nie oglądałam filmu, który tak usilnie próbowałby wzruszać i tak do cna pozostawił mnie obojętną. Perypetie pary głównych bohaterów skłaniają mnie co najwyżej do refleksji natury społecznej - jak dobrze, że dzięki przemianom obyczajowym młodzi ludzie mogą się teraz nieco lepiej poznać przed ewentualnym ślubem. Cała warstwa psychologiczna - tak infantylna, że szkoda gadać. Oto wyniosła pannica przechodzi cudowną metamorfozę pod wpływem dostrzeżenia otaczającego ją bezmiaru nieszczęść (prawie jak Siddhartha, przy czym - jak wiadomo - prawie robi wielką różnicę) i dobrych uczynków jej pełnego poświęcenia męża (aka doktor Judym). Trudno o większy banał. Twórcom udało się jeszcze coś, a mianowicie opowiedzenie łzawego samograja w sposób doskonale beznamiętny. Całość płaska, bez polotu, bez ikry, bez błysku i do zapomnienia w 5 minut.
Hmmm. Wydaje mi się, iż plusem filmu - prócz gry aktorskiej a może wynikającym z niej, jest uniknnięcie patosu. Mimo banalności całej historii, oszczędność środków w jej pokazaniu jednak urzeka. I nie odczułam usilnego nacisku na gruczoły łzowe. Norton (prócz ostatnich chwil życia) nie pozwolił. Nie przywiązywałabym również wagi do tła społecznego. Nie o to przecież chodziło moim zdaniem. W uczeniu się miłości i traceniu złudzeń, co do wyobrażeń na jej temat, niewiele się zmieniło od tamtego czasu.
Ot, troszkę za ostro, jak na mój gust, potraktowałaś obraz. Dzieło to nie jest, ale na tle innych, podobnych produkcji, trzyma fason. Pozdrawiam
No tak, ale sam fakt nieobecności wady nie jest zaletą. ;) Nie znoszę w filmach patosu i ckliwości, ale również przesada w drugą stronę nie jest dobra. Zarówno nadmierne epatowanie melodramatyzmem, jak i zbyt duża surowość i zdystansowanie sprawiają, że film mnie albo żenuje infantylizmem albo pozostaję obojętna na historię, która jednak powinna poruszać.
A o tle społecznym napisałam troszkę ironicznie. :)
A wiesz Diano, że to chwila historyczna? Bo chyba po raz pierwszy zgadzam się z Twoją opinią niemalże w 100%.
P.S. tu możesz zerknąć cóż to o tym filmie swego czasu napisałem http://www.filmowo.net/recenzje/malowany_welon.html
:) Naprawdę tak rzadko się zgadzasz z moimi filmowymi opiniami? Ja pamiętam tylko "Życie ukryte w słowach", coś przegapiłam? ;) Jakąś potencjalną fascynującą polemikę? ;)
A wrażenia nt. "Malowanego welonu" faktycznie podobne. Właściciel osiedlowej wypożyczalni też straszył mnie tuzinem chusteczek, ale nie było trzeba ani skrawka. ;)
Wiesz, czasem zaglądam na Twój blog i czytam opinie o filmach i bardzo często mam ochotę podyskutować, ale zwyczajnie leń wielki ze mnie jest.
No tak, lenistwo to przekleństwo. ;) A tak serio - widziałam w Twoich ulubionych parę filmów, które i ja do ulubionych zaliczam: Magnolia, Frida, Zatrute pióro. Nie jest tak źle!
i Ja się równiez zgadzam, bo mimo mojeje całej sympati do nortona, film nie podobał mi się an troche, wszystko obyło się bez nie potrzebnej pompy(jak to juz ktoś wcześniej zauwazył), ale film przynudza. Norton grał wg mnie jak zawsze dobrze ale partnerujaca mu Naomi Watts nie staneła na wysokości zadania zagrała kobiete prosą, która mozna przejrzeć po 30 sekundach zanajomosci. miałam wrazenie, że mimo tej przemiany którą teoretycznie przeszła, meczy się z tym i jakoś trudno jej sie odnaledź, trudno mi moje odczucia ubrac w słowa, ale zgadzam się wpełni z Dianą, że najlepszy był moment w którym mogłam obejrzec napisy końcowe.
Dla mnie właśnie wszystko, co ty uważasz za minusy to raczej plusy. John Curran to dobry reżyser (wystarczy obejrzeć jego "Już tu nie mieszkamy", w którym notabene również gra Naomi Watts), żeby się o tym przekonać. Wiedział więc co robi. I czego nie chciał zrobić. Nie chcial zrobić ckliwego melodramatu, w którym widz co chwilę by pochlipiwał. Chemii między bohaterami nie ma, bo nie miało jej być - Walter, choć na pewno cały czas kochał Kitty, także nią gardził i traktował z obojętnością. Kitty natomiast nigdy go nie kochała. Nawet pod koniec. Ta jej przemiana miała inny charakter - kiedy Walter umierał, na pewno coś do niego czuła, podziw i przyjaźń, może zalążek miłości, ale miłości w pełni na pewno nie. W typowym hollywoodzkim filmie prawdopodobnie by coś takiego wystąpiło, tutaj na szczęście nie. Niestety, widzowie najczęściej oglądają hollywoodzkie ckliwe romansidła, więc nie są przyzwyczajeni do takich filmów i trudno się przestawić. Przyznam, że początkowo ze mną było tak samo. Potem jednak dotarło do mnie, co chciał zrobić reżyser i całkowicie to kupiłem. No i oczywiście trzeba również wspomnieć o fenomenalnej grze aktorskiej. Edward Norton zagrał chyba najlepszą swoją rolę od dawna, a Naomi Watts spisała się genialnie - nie przeszarżowała swojej postaci, każdy gest i każda mina, jaką wykonywała miała swoje uzasadnienie. "Malowany welon" to z pewnością żadne arcydzieło, ale na pewno film dobry, jeden z lepszych, jeśli chodzi o produkcje kostiumowe, jakie powstały w ciągu kilku ostatnich lat.
Wiesz co ci powiem ? Sama jestes płaska. Udajesz mądrą, a założę się, że nie masz pojęcia na temat krytyki filmowej. Nie mogę się doczekać, aż na ekranach kin pojawi się twój ,,cudowny" film. Bo skoro tak się wymądrzasz, wnioskuję,że potrafisz nakręcić lepszy...
No tak, wrzesień przyszedł, z wakacji wróciły pensjonarki. Diano uważaj na siebie (w razie 'w' to obronię).