przypomniał mi się inny film o obcych sobie mężu i żonie w niesprzyjających okolicznościach przyrody, czyli Fortepian. I zaczęłam się zastanawiać, jaki byłby Malowany welon, gdyby wzięła go na warsztat Jane Campion. Może byłby bardziej mroczny i wyrazisty, gwałtowniejszy, z silniej zarysowaną grą uczuć. I byłoby pewnie jeszcze bardziej filmowo - więcej wzruszeń, przeżywania, emocjonalnej szarpaniny. Nie wiem jednak, czy byłoby lepiej. Bo jak jest prawdziwiej, czy tak bardziej spokojnie, z panowaniem nad sobą i wycofywaniem się, cierpieniem w ciszy i z rozmowami o trudnych spraw za pomocą chłodnych, wyważonych zdań, czy odwrotnie - bez hamulców, ostrożności, z nieprzemyślanym wykrzykiwaniem tego, co boli i ranieniem się na oślep? W czym jest więcej życia, a w czym więcej kina i efekciarstwa? W Fortepianie Ada nie mówiła i karaną ją za to, w Welonie milczenie jest regułą. W Fortepianie zdradzony mąż łapie za siekierę, w Welonie nawet nie otwiera drzwi. Gdzie jest więcej szczerości?
Jednego jestem pewna - Malowany welon bardzo mi się podobał, nawet jeśli momentami sprawiał wrażenie zbyt gładkiego i chłodnego. Bo mimo to, podobnie jak Fortepian, wzrusza, a przecież miał trudniej ;)
Polecam.