Film został zrealizowany na podstawie autobiograficznej książki Vergilio Ferreira o tym samym tytule. Sam Ferreira wcielił się w filmie w rolę rektora seminarium, doskonale oddając panującą atmosferę i sposób prowadzenia uczniów czyli seminarzystów. Ale o czym tu mówić, seminarzyści to dosłownie dzieci bo mają po 11,12 czy 13 lat, i próbuje się z nich na siłę zrobić dorosłych, do tego księży. Wśród uczniów jest Antonio, który nie bardzo odnajduje się w realiach kościelnego porządku. Są jak ciężar, jak zasłona na jego sercu i duszy. Radość dziecka, którą zawsze promieniował, ustąpiła miejsca totalnemu smutkowi, udawaniu, grze pozorów by trwać i zadowolić próżność bogatej dobrodziejki mającej zdecydowanie więcej powołania niż on sam. Czego uczy go czcigodne seminarium? Kłamstwa, udawania, milczenia, ukrywania myśli i uczuć - nie dziw że jeden z jego kolegów porównał szkołę do więzienia a panujący w niej porządek do przymusu i niewoli. Został zresztą wyrzucony, zaś na pożegnanie jak każdy usuwany, mógł usłyszeć wielce ewangeliczne słowa o ogniu piekielnym i potępieniu na jakie się naraził.
Szkoła mająca w planach być domem bożym oferującym wykształcenie, wychowanie i wsparcie, była w istocie zimnym, klaustrofobicznym zakładem, w którym wolno było jedynie oddychać i to w określonych ilościach na jakie pozwalali słabi, surowi i bezuczuciowi ojczulkowie.
Myślę, że Antonio jak i kilku innych skutecznie znienawidziło wszystko, co wiąże się z kościołem. Problem w tym, że wszelkie prośby do matki czy "dobrodziejki", żeby mógł powrócić do domu prowokowały słowa o totalnej biedzie i beznadziejności, która go czeka. Dlatego trwał i starał się wytrzymać mimo że wewnątrz tego nienawidził. Zadowalał próżność obu kobiet. Wiedział, że nie ma powołania i w swej bezradności szukał jakiegokolwiek sposobu by uniknąć zostania w seminarium. Czy się udało? Trzeba zobaczyć.