Coixet zdecydowała się nakręcić swój nowy film w Tokio. I właśnie lokalizacja tego obrazu jest jego najmocniejszym punktem. Piękne zdjęcia mieniącego się wszystkimi kolorami tęczy zarówno w nocy jak i w dzień Tokio uzupełnione świetną ścieżką dźwiękową tworzą całkiem przyjemne opakowanie dla naiwnej, niespójnej warstwy fabularnej.
Co reżyserka chciała przemycić opowiadając historię (SPOILER) zabójczyni, która zakochana w swoim celu umiera w jego ramionach z rąk zleceniodawcy? Prawdopodobnie ilustrację mapy ludzkich uczuć, od miłości przez przyjaźń, pożądanie aż po gniew, smutek, samotność... Wyszło przeciętnie.
Irytujące w tym filmie są również sceny żywcem wyjęte z innych obrazów, jak choćby Lost In Translation.
Właściwie po obejrzeniu filmu mogę się podpisać pod Twoim komentarzem, aczkolwiek nie podzielam Twoich pochwał dla jak to ująłeś "najmocniejszych stron" filmu ( bo fabuła, rzecz jasna, jest naiwna i niespójna). Szczerze mówiąc, po "tokijskim" filmie spodziewałem się duuużo więcej w warstwie wizualnej. Tymczasem tu powielane są wszelkie schematy... Kilka szybkich ujęć zakorkowanych ulic, małe, ustronne japońskie knajpy, stacja metra... i tyle. Bez pomysłu. Twórcy tego filmu powinni najpierw odrobic lekcje zanim usiedli za kamerą i pooglądać, nie wiem, choćby Kim Ki Duka czy Wong Kar Waia, zobaczyliby jak fotografuje się azjatycką rzeczywistość. Zresztą momentami miałem wrażenie, że "Map of the.." próbuje nieudolnie przypominać filmy tego drugiego. W niektórych scenach wkurwiający jest też sposób samego filmowania - przy statycznej kamerze na przestrzeni całego filmu, w niektórych scenach niepotrzebnie nabiera dynamiki, akurat w tych chwilach gdzie kręcenie z ręki jest najmniej potrzebne. Muzyka też nie czaruje, zauważ, że nie ma tu prawie oryginalnej ścieżki, 90% dźwięków to znane utwory tudzież ich japońskie covery.
A poza tym... historia bez historii, przeciągane dialogi o niczym, pozujące na rozważania o metasprawach. Jedyne co mi się podobało, to wprowadzana niekiedy narracja "dźwiękowca", który w prostych słowach mówił o pięknych rzeczach - jego relacjach (a raczej ich braku) z główną bohaterką.