Domyślam się o co chodziło twórcom - wychowana w Stanach nastolatka z libanskiej rodziny, która szuka własnej tożsamości (młodsza siotra trzyma się muzułmańskich zasad, ojciec w pierdlu, a matka chce ją wydać za mąż). Jednak to co dostaliśmy to dziwny zlepek scen - amerykański high school, wykorzystujący sytuację "wujek", nieobecna matka, stare tradycje, bunt i nagle jakiś buddyjski klasztor - a to wszystko bez składu i ładu i przede wszystkim bez żadnych prawdziwych emocji. Niby jest i rozterka i jakaś przemoc i jakieś poszukiwanie i uwikłanie ale kompletnie tego nie czuć, tylko się można domyślić.
Może ktoś wyciągnie coś głębszego z tego filmu, to chętnie poczytam ;)