Po obejrzeniu najnowszej ekranizacji losów Angeliki, w głowie wciąż kołacze mi się jedna myśl: pastisz! to musi być pastisz!
Niestety, rzeczywistość skrzeczy. Nie. To nie jest pastisz.
Najbardziej "wali" po oczach obsada dwóch ról: Joffreya oraz Desgreza. Ten pierwszy, w powieści oraz w pierwszej jej ekranizacji mężczyzna w pełni sił (nie osiągnął jeszcze 40 lat!), witalny, charyzmatyczny, ewoluował do roli styranego życiem dziada o gigantycznych worach pod oczyma. Wizualnie kojarzy mi się z Dziadkiem Mrozem. Domyślam się, że twórcy w ten sposób chcieli podkreśli różnice pomiędzy Piękną a Bestią - ale przedobrzyli. Na parę: Angelika i Joffrey patrzy się wręcz z niesmakiem, przypominają bowiem wnuczkę i dziadka.
Omal nie zadławiłam się karmelkiem na widok Desgreza, w pierwszej wersji genialnie sportretowanego przez Jeana Rocheforta. Skromna elegancja oraz wyrafinowanie manipulatywnego adwokata a później szefa paryskiej policji (ponownie cholera wie, po co postarzonego przez reżysera - w powieści Desgrez to wciąż młody człowiek, zaczynający karierę w palestrze) ustąpiły miejsca zapijaczonej gębie i takiemuż spojrzeniu styranego życiem papugi. Dziadyga ów bardziej niż z palestrą kojarzy się z jednym z rezydentów Dziedzińca Cudów. Nie wiem, co to będzie w kolejnych częściach nowej ekranizacji - za Chiny nie potrafię sobie tego wyobrazić - ponieważ w powieści Angelikę i Desgreza łączy związek dość szczególny, bardzo wielowymiarowy i niejednoznaczy - są przyjaciółmi, kochankami oraz - dla siebie nawzajem - symbolami straconych lat. Jean Rochefort owo wyrafinowanie i diaboliczną wręcz inteligencję miał po prostu wypisane na twarzy. Angeliki w parze z nowym odtwórcą tej roli wyobrazić sobie nie potrafię.
Nora w roli Angeliki mnie nie przekonuje. Jest rozhisteryzowana i przypomina mi świeżo opierzoną gąskę z prowincji, aspirującą do roli zaczytanej w Listach M-me de Lenclos intelektualistki. Na jej twarzy nie ma pewnego drapieżnego rysu nieokiełznanego drapieżnika - a takim staje się Angelika, wraz z upływem czasu bezwzględna i nauczona przez życie sztuki manipulacji. Chłodnej kalkulacji zysków i strat.
Nie - nie - nie i jeszcze raz: nie dla tej ekranizacji.
No, ale skoro czytałaś książkę, to przecież wiesz, że Angelika była na początku taką słodką i nieco naiwną dziewczyną (ale w żadnym wypadku Nory nie można nazwać w tej roli rozhisteryzowaną; to Michele Mercier była przy niej egzaltowana). Drapieżną kobietą stała się dopiero po śmierci Joffreya.
Swoją drogą, jestem ciekawa jak Nora poradzi sobie z tą przemianą, jeśli, mam nadzieję, nakręcą drugą cześć.
Do roli Desgreza mogli faktycznie wybrać młodszego aktora.
Lecz co się tyczy elegancji tej postaci, to w chwili kiedy Angelika i Desgrez się poznają, adwokat do wypielęgnowanych mężczyzn nie należy.
Nie przepadam jakoś szczególnie za M. Mercier w roli Angeliki, ale jeszcze mniej podoba mi się Nora.
Wracając do tematu - Angelika raczej nie zaliczała się do słodkich, naiwnych dzieciaków - w bardzo młodym wieku "zderzyła się" np. ze zjawiskiem, zwanym Frondą parlamentarną, czy raczej jej pokłosiem w postaci bandy grasujących po okolicy żołdaków. Przeprowadziła wtedy przez bagna mieszkańców wsi (prowadząc ich do zamku), a tam - cytuję - "(...) piastunka podbiegła i chwyciła ją w ramiona.
- Moja dziewuszka! Żywa! (...)
Angelika po raz pierwszy w życiu zesztywniała w serdecznym uścisku. Właśnie przeprowadziła "swoich" ludzi przez bagna. Ciągnęła ich za sobą długie godziny. Nie była już dzieckiem! Niemal brutalnie uwolniła się z objęć Fantine Lozier.
- Nakarm ich! - poleciła." W taki sposób nie zachowują się słodkie, naiwne dzieciaki." Innymi słowy: "W kilka dni potem Madelon (przyp. - siostra) zmarła. Angelika nie uroniła ani jednej łzy, spoglądając na blade, wysuszone ciałko. Po śmierci Madelon Angelika zdziczała jeszcze bardziej, stała się wręcz niezdyscyplinowana. Robiła tylko to, co chciała, na całe godziny znikała w mniej znanych zakątkach ogromnego domostwa. Urszulanki nawet chciały odesłać ją do domu, ale (...) baron płacił czesne". Etc., itd. Co do Desgreza - kiedy Angelika go poznała, był po prostu biedny i nie stać go było na elegancki ubiór - nawet, gdyby chciał takowy nosić. (Znam tę sytuację z autopsji - podczas aplikacji prokuratorskiej stać mnie było na niewiele więcej poza płaceniem czynszu za wynajem stancji w mieście, w którym miałam wykłady oraz dojazdy do prokuratury, w której miałam praktyki - prawnik nie zawsze musi oznaczać osobę, mającą wypchany portfel^^). Nie oznacza to, że Desgrez przedstawiał sobą żałosny obrazek, zaprezentowany w nowej wersji - po prostu nie było go stać na "markowe ciuchy". Kiedy jego sytuacja finansowa się polepszyła, cytuję: "Policjant zawiązał swój pendent i wziął kapelusz. Wyglądał naprawdę elegancko, chociaż jego strój miał w sobie cos ponurego i surowego". Nazwałbym to skromną elegancją właśnie. I - dalej - "Pod zmoczonym płaszczem miał czerwony surdut, ozdobiony czarnymi wstążkami, kołnierzem i koronkowymi mankietami. Z szablą i w butach z ostrogami prezentował się jak młody szlachcic z prowincji, dumny, że znalazł się w stolicy". Etc, itd. Hahaha, z przyjemnością wróciłam do pierwszych tomów powieści autorstwa państwa Golon.
Nasze odmienne wrażenia na temat książki i filmu są kolejnym dowodem na to, jak odbiór tego samego utworu może się różnić u poszczególnych osób.
Jako że nie znam francuskiego, czytałam niemieckie tłumaczenie pięciu pierwszych tomów wersji Angeliki poprawionej w latach 2006 i 2007 przez autorkę (których akcja pokrywa się mniej więcej z pierwszymi dwoma tomami tłumaczenia polskiego; mam też całość starej wersji od tomu, w którym Angelika pojawia się w Wersalu).
Tam jest napisane, że: "Angelika umarła wraz z Joffreyem. A razem z Cantorem urodziła się nowa Angelika, inna kobieta, w której przetrwały tylko resztki tej łagodności i naiwności, która cechowała dawną Angelikę.
Dzikość i twardość bijące w małej niezdyscyplinowanej dziewczynce z Montloup, przybrały w niej nową postać."
Z tego wynika, że Angelika była jako dziecko inna niż wtedy, gdy wychodziła za Joffreya.
Tekst można więc rozumieć na dwa sposoby.
Jeśli chodzi o Desgreza, to jego wygląd się potem, wraz z późniejszą sytuacją materialną, poprawił, ale na początku wyglądał jak oberwaniec.
Podoba mi się Twoje określenie, że "nie stać go było na markowe ciuchy" :-D.
A całkowicie zmieniając temat, to fajnie opisałaś Twoją własną sytuację, jak stawiałaś pierwsze kroki zawodowe :-). Sympatyczne to było, szczególnie: "prawnik nie zawsze musi oznaczać osobę, mającą wypchany portfel^^" I te dwa znaczki na końcu zdania :-).
Właśnie dlatego kocham sztukę - jej odbiór u każdego z nas rodzi odmienne doznania estetyczne. Każdemu śni się inny sen.
A propos Angeliki. Ludzie zmieniają się, np. rzadko zdarza się, że osoba, która ukończyła studia jest tym samym człowiekiem, którego znaliśmy w szkole podstawowej - ma na to wpływ całokształt czynników, pozwalających dojrzeć naszej osobowości. A w tzw. międzyczasie można stać się potworem. Jak Angelika, przy czym używam tego określenia w sensie niekoniecznie negatywnym. Potwory bywają bardzo piękne - karmią się swoją siłą albo swoją słabością. Zaś na świecie... hmm... "Na świecie jest wiele rodzajów potworów. Potwory, które nie pokazują się pomimo kłopotów, potwory które porywają dzieci, potwory które zjadają sny, potwory które piją krew i... potwory które zawsze kłamią. Kłamiące potwory są naprawdę czymś nieprzyjemnym; są sprytniejsze od innych potworów. Udają ludzi, chociaż nie mogą zrozumieć ludzkiego serca. Jedzą, chociaż nigdy nie czuły głodu. Uczą się, chociaż nie interesuje ich sama nauka. Pragną przyjaźni, chociaż nie potrafią kochać. Gdybym spotkał takiego potwora, zapewne zostałbym przez niego zjedzony. Ponieważ tak naprawdę sam jestem takim potworem" (jak mawiał pewien L).
Desgrez dość długo łaził w połatanych ciuchach, to fakt. Zapewne odkładał okrągłe sumki na żarcie dla Sorbony - piesek takich gabarytów musiał go ogałacać z co najmniej jednej trzeciej każdego honorarium^^. W każdym razie, można łazić w nieciekawych ciachach, ale np. nie być brudasem czy też nie mieć wyglądu pijusa. W nowej wersji mecenas sprawia wrażenie osobnika, któremu do pełni szczęści brakuje tylko ławeczki pod budką z piwem.
Dzięki za miłe słowa - te znaczki na końcu zdania (^^) oznaczają zmrużone w uśmiechu oczy, skrótowiec stosowany przez mangoholików/manhwoholików do których się zaliczam.
Oddalając się o rzut beretem od tematu - stawiając pierwsze kroki zawodowe, wywaliłam się na wysokości ostatniego piętra, tuż przed egzaminem prokuratorskim. Miałam wypadek i rehabilitacja trwała 3 lata. Mogę powiedzieć, że proces stawania się potworem nie jest mi obcy. W końcu zdałam egzamin (śni mi się czasami po nocach, trwał 14 godzin), ale podczas rekonwalescencji wróciłam do pisania (wcześniej pracowałam jako dziennikarz). Jak na razie, dostałam zaproszenie z propozycją prezentacji literackiej od krakowskiej grupy awangardowej Kulturkampf, zajmującej się promocją młodych twórców. Więc daję sobie czas na ukończenie powieści, a później może wrócę do prawa. A może będę dalej pisać. Ale, żeby spokojnie pisać, trzeba mieć źródło utrzymania.
A ja z kolei dziękuję Ci za zabawną i pod koniec poruszającą odpowiedź!
Ale wszystko po kolei:
"Desgrez dość długo łaził w połatanych ciuchach, to fakt. Zapewne odkładał okrągłe sumki na żarcie dla Sorbony - piesek takich gabarytów musiał go ogałacać z co najmniej jednej trzeciej każdego honorarium^^" – oj tak, pewnie biedak wolał sam nie dojadać, niżby Sorbona miał chodzić głodny :-). Chyba, że nasz adwokat miał zaprzyjaźnionego rzeźnika ...
Pewnie dog wcinał dziennie więcej jedzenia niż Desgrez przez cały tydzień.
"W nowej wersji mecenas sprawia wrażenie osobnika, któremu do pełni szczęści brakuje tylko ławeczki pod budką z piwem" – ha, ha, ha, tu trafiłaś w dziesiątkę, bo kiedy po raz pierwszy widzimy go w nowym filmie stoi obok niego właśnie sporych rozmiarów kufel piwa :-).
A teraz przejdę do poważnej części mojego posta.
Bardzo mi przykro i współczuję Ci, że miałaś tak ciężki wypadek. Wyobrażam sobie, co musiałaś przeżywać (fizycznie i psychicznie) ...
Tym bardziej możesz być z dumna z siebie, że się wyszłaś z tego. Mam nadzieję, że teraz wszystko jest mniej więcej o.k.?
Życzę Ci, żeby Twoja twórczość literacka przyniosła Ci uznanie czytelników i satysfakcję!!!
Cóż, taka Sorbonka to tak naprawdę niezła Skarbonka. Nie pamiętam już szczegółowo fabuły książki, mecenas miał zaprzyjaźnionego rzeźnika? To gitesowe rozwiązanie dla hodowcy Skarbonki... W starszej wersji prowadzał na smyczy Skarbonkę w postaci dobermana, obecnie wrócił do źródeł i ochrania go dog, jak w powieści. W sumie, twórcy pierwszej ekranizacji "pojechali po bandzie", bo historia rasy dobermana jest stosunkowo krótka (XIX wiek). Chyba, że mecenas, po okresie wbijania zębów w taboret, postanowił zabawić się także w hodowcę psów i to on tak naprawdę "wynalazł" tę rasę.^^
Dziękuję za serdeczne słowa, w sumie, teraz jest OK, ale po wypadku przez jakieś 3 lata bonusem do urazu były bóle trwające przez 24 g/dobę (z przerwą na sen) - rezultat uszkodzonych nerwów. Odbyłam wówczas tour de Pologne po szpitalach (od morza do Tatr, hej!), w których nikt nie potrafi mi pomóc. Ot, trafił im się taki pacjent -hydrozagadka. W końcu, samo przeszło. Czas, poza tym, że niszczy wszystko, jest najlepszym lekarzem. Obecnie, zajmuję się prawem, ale nie noszę togi. Dlatego uważam, ze nie jestem prawnikiem sensu stricte. Może kiedyś ją założę, posiadam stosowny dyplom. Ale obecnie jest o tyle dobrze, że mam czas na pisanie.
Dziękuję <3<3<3
Nie ma za co dziękować :-).
Cieszę się, że moimi słowami sprawiłam Ci przyjemność :-).
Ja też przesyłam ♥ ♥ ♥!
PS.: Desgrez nie miał zaprzyjaźnionego rzeźnika, ale znając jego spryt, myślę, że możliwe było, że jakiegoś dostawcę żarcia dla Sorbony skombinował ...
:)
Hehehe... oby tym dostawcą nie był jakiś grabarz (sorry, lubię czarny humor...)
hahaha, zgadza się - na podobieństwo Św. Franciszka, swego patrona, lubił zwierzęta^^
Desgrez to przypadek, o którym mówią w krajach niemieckojęzycznych: "Harte Schale, weicher Kern" – "Twarda skórka, miękka pestka".
A w ogóle, jeśli chodzi o reputację cyklu o markizie Angelice, to zawsze irytowało mnie to, że był on i nierzadko nawet i teraz jest postrzegany jako romansidło, a nie jako powieść historyczna.
Na szczęście obecnie to się zmienia.
Tymczasem według mnie 99% współczesnych powieści historycznych nie umywa się do książek Anne Golon, która ,jeśli chodzi o ilość wplecenia informacji historycznych, wykonała tytaniczną pracę.
Większość obecnych autorów powieści historycznych pisze tak naprawdę science-fiction i podlewa to sosem niestrawnej politycznej poprawności.
Amen! Lepiej bym tego nie ujęła. Ta opowieść jest przeciwieństwem romansideł, które są najczęściej mdłe i ckliwe. Powieść autorstwa państwa Golon ujmuje życie takim, jakim ono jest naprawdę, a jest jak kawał surowego mięcha. Niejednokrotnie ściera cię w proch.
Do tego - jak zauważyłaś w odpowiedzi na inny post - wielkim atutem tej historii jest to, że postaci zmieniają się pod wpływem kształtujących ich osobowość czynników.
O tak, mnie political corectness dobija za każdym razem, kiedy widzę jej przejawy, i to w każdej dziedzinie. Political corectness to hipokryzja w czystej postaci.
Uff, a ja myślałam, że jestem jedną z nielicznych, których ta polityczna poprawność drażni.
Tymczasem jest wielka różnica między powiedzeniem czegoś w sposób nieobraźliwy, a budowaniem jakieś innej rzeczywistości.
Jeszcze bardzo, bardzo podobały mi się Twoje dwa zdania – "Powieść autorstwa państwa Golon ujmuje życie takim, jakim ono jest naprawdę, a jest jak kawał surowego mięcha. Niejednokrotnie ściera cię w proch. " – bo to 100% prawdy (nawiasem mówiąc, kto takiej sytuacji nie przeżył, nie jest w stanie sobie tego wyobrazić)!
Co jest jeszcze piękne w cyklu o Angelice, to to, że ma on takie przesłanie, żeby się nigdy nie poddawać, mimo straszliwych zdawałoby się przeciwności.
Gdybyś chciała się dowiedzieć jeszcze czegoś o Pani Anne Golon i jej dziele, to na Facebooku (o ile go oczywiście uznajesz, bo ja jestem na nim tylko z tego powodu, o którym zaraz napiszę) jest grupa Fans d' Anne Golon: https://www.facebook.com/pages/Fans-dAnne-Golon-marquise-des-Anges/1532048147318 13?fref=ts.
Większość członków tej grupy pisze po francusku, ale administratorka zna język angielski.
Oprócz tego jest w kontakcie z autorką.
To tylko taka mała ciekawostka :-).
Whoa, Filmweb gra ze mną w kulki i nie chce opublikować odpowiedzi, a nie zawiera ona żadnego linku zewnętrznego. Ciekawe, czy to "poleci".
Może teraz się uda (?)
Co do poprawności politycznej - prawda nosi wiele masek, ale ma tylko jedną twarz. Większość tych masek to woale hipokryzji. Ludzie uwielbiają kreować wokół siebie inną rzeczywistość, na jej potrzeby tworząc różne ideologie - bo rzeczywistość to krew, pot i łzy, więc ludzie oddalają od siebie kielich, wypełniony wyżej wspomnianymi cieczami, na różne sposoby. Tworząc, czytając czy oglądając romansidła choćby - a propaganda twórców owych dziełek nie zasypuje gruszek w popiele. Tworzą bzdurki na kółkach, a społeczeństwo przyjmuje je z otwartymi ramionami i zamkniętym umysłem.
Życie to proces w każdym tego słowa znaczeniu. Proces postępującej degeneracji choćby, nie da się jej zatrzymać, bo czas niszczy wszystko. A jeśli nie masz przy sobie kogoś - choćby jednej osoby - która stanie za tobą "murem" kiedy się potkniesz, możesz już nigdy nie wstać z kolan. Oczywiście, są chwile, dla których warto żyć, a których jest całkiem sporo. Jednak najważniejszy w życiu jest rozwój - moim zdaniem, jedyny obowiązek, jaki mamy, to rozwijać się.
Miałam onegdaj dziuplę na F, ale po otarciu się o "ciemną stronę" jego mocy zdezaktywowałam konto, które utworzyłam ze względu na azjatyckie strony kolekcjonerskie (jako fanatyk Orientu, posiadam jedną z największych w Polsce kolekcji azjatyckich ball-jointed-dolls).
Podpisuję się pod Twoją wypowiedzią wszystkimi kończynami!!!
Masz niezwykły talent do opisywania tego, o czym np. ja potrafię tylko myśleć, nic dziwnego, że pracowałaś jako dziennikarz :-).
Zmieniając temat na ball-jointed-dolls, to zaciekawiły mnie one i szukałam o nich informacji w Internecie i muszę powiedzieć, że są przepiękne!
Przypominają mi lalki Richarda Teschnera, które poznałam w "Österreichisches Theatermuseum" (Austriackie Muzeum Teatru) w Wiedniu: http://www.textezukunst.com/index.php?page=mit-diesen-meinen-zwei-haenden-die-bu ehnen-des-richard-teschner
Jutro rano wyjeżdżam do 5 sierpnia na urlop (będę miała prawdopodobnie ograniczony dostęp do Internetu), ale jak wrócę z chęcią mogę pociągnąć naszą rozmowę dalej!
Trzymaj się i wszystkiego dobrego!
Lalki Teschnera są po prostu magiczne, czerpał on z estetyki jawajskiego teatru lalek, i to widać. Jeśli chodzi o bjdolls, we Wrocku mieszkają dziewczyny, które szyją dla nich stroje tak cudowne - prawdziwe majstersztyki - że nie widziałam piękniejszych na stronach japońskich czy koreańskich, jeśli masz ochotę, wygoogluj sobie : ayu&ana, i możesz obejrzeć te cudowności na własne oczy.
Dzięki za miłe słowa <3 Naukowo udowodnione jest, że po około 4. latach intensywnego pisania można osiągnąć w tej dziedzinie imponujące rezultaty - to kwestia treningu. Trenować można wszystko - także pisanie. Podczas studiów pisywałam do pewnego dziennika o przekroju politycznym, i na początku dostawałam po łbie za zbyt rozwlekły styl. Pisząc do prasy, trzeba kondensować treść. Maximum myśli, zawartych w minimum słów. Kiedy zaczęłam pracę aplikanta w prokuraturze, dostałam z kolei baty za zbyt lakoniczne ujmowanie rzeczywistości na papierze. Więc znów wróciłam do stylu rozbudowanego. A kiedy zaczęłam pisać swoją własną fabułę, musiałam - z pewnym bólem - wrócić do stylu zwięzłego.
Baw się dobrze, oby pogoda dopisała!!
Narka!
Teraz akurat dorwałam się do Internetu, bo dzisiaj jestem w domu, i wykorzystuję okazję, żeby znów z Tobą pogadać (jutro z kolei wyjeżdżam na cztery dni na wesele w rodzinie, która mieszka daleko).
Więc obejrzałam sobie stroje ball-jointed-dolls szyte przez te dziewczyny i szczena mi z zachwytu opadła!
Kurcze, gdyby teraz w naszym kraju, tak jak we Francji i Włoszech, kręcono filmy kostiumowe dziejące się ponad 100 lat temu, np. w okresie baroku (a nie tylko filmy wojenne marnej jakości i to pod każdym względem), to te dziewczyny byłyby znakomitymi kostiumografkami.
Baw się dobrze na weselu^^
Co do dziewczyn - są one kuzynkami, które postanowiły nigdy się nie rozstawać i realizować się (poza pracą) w różnych dziedzinach sztuki. Pisały poezję, śpiewały w chórze operowym, napisały też sztukę, która bodajże była wystawiona w teatrze, bjds zainteresowały się jakieś 4 lata temu. Same mówią, że większość hobby zajmuje je przez około 5 lat, po czym szukają nowych wrażeń. I to jest właśnie to - esencja życia - ciągły rozwój!
Jednak patrząc na ich bjds, to trochę szkoda by było gdyby porzuciły sztuki plastyczne ...
Przyznaję się, że piszę z mojego własnego, egoistycznego poczucia przyjemności estetycznej ;-).
Ale tak czy owak, najważniejsze jest, żeby to one były zadowolone ze swojego wyboru artystycznego.
Mija właśnie 4 rok, odkąd wzięły się za to hobby... ano, obaczym, czy po upływie tego roku je porzucą. Obecnie posiadają coś koło 14 bjds, a w planach mają zakup kilku kolejnych. Uwielbiam przeglądać ich bloga, te stroje to prawdziwe majstersztyki!
Dzięki za zaproszenie^^ Mam techniczny problem z jego zaakceptowaniem, więc i ja z kolei wysłałam zaproszenie dla Ciebie, może Tobie uda się zaakceptować moje. NQ!
A ja dziękuję za wysłanie zaproszenia do mnie!
Cieszę się, że mnie rozpoznałaś, bo wysyłając do Ciebie zaproszenie jakoś nie mogłam wprowadzić wiadomości, która by mnie identyfikowała, tylko imię i nazwisko.
Tak to przynajmniej wyglądało od strony nadawczej.
Filmweb ma chyba czkawkę, bo ja też nie mogłam wysłać do Ciebie wiadomości. Chyba, że dwie blondyny się zebrały i nie były w stanie rozszyfrować Enigmy w postaci Filmwebu^^
ciesze się waszym ciasnym rozczochranym szczęściem i życzę wam mimo tej zgryźliwości stosunkowo udanej znajomości
W Johannesburgu, kolego! "W Johannesburgu siedziałam przy whisky, przysiadł się agent, i rzekł : jest robota! Będziemy zwalczać bandytyzm rosyjski, a jeśli trzeba, i bandy Pol-Pota!" I dalej w ten deseń, panimajesz?
Jako wielka fanka serii książkowej z dużą przyjemnością przeczytałam Twoje posty :) Masz dużo racji, w szczególności opisując postacie z książki w porównaniu z występującymi w filmie aktorami. Dodałabym, że Angelika była dla mnie zbyt współczesna, a jej fryzury i kostiumy to duża pomyłka jeśli chodzi o realia epoki.
Pomijam już zupełnie jakie detale jak to, że król nigdy w życiu nie przyznałby się publicznie i przed całym dworem że jest zwyczajnie zazdrosny o Peyraca i jego bogactwo - wyszedłby wtedy na małostkowego tyrana.
P.S. zgadzam się co do wyposażenia portfela początkującego prawnika - u mnie portfelik przytył dopiero po 15 latach ciężkiej pracy w tym zawodzie :)
Bo ten film to JWP - jedna wielka pomyłka. Szczególnie wyczulona jestem na - bagatela, szczególik^^ - to, kiedy twórcy takich "dzieł" na siłę uwspółcześniają bohaterów. Każda epoka ma swego ducha, tak jak każde miejsce - genius loci.
Niestety, DamoMarcio, nie masz racji krytykując kostiumy i fryzury (jakość peruk to inna kwestia) w "Markizie Angelice" Ariela Zeitouna. Są one jak najbardziej wierne epoce. Wiem o tym, bo od wielu, wielu lat bardzo pasjonuję się historią ubiorów i mam na półkach w moim mieszkaniu wiele książek i albumów o tej tematyce w języku niemieckim (jestem z zawodu tłumaczem języka niemieckiego), angielskim i polskim.
Bardzo niedobrze zrobione były natomiast kostiumy w "Markizie Angelice" Bernarda Borderiego, zainspirowane raczej modą lat 60. XX w. niż latami 50. XVII w. Wystarczy spojrzeć na kreski na oczach Michele Mercier, wyglądającą w tym filmie zresztą jak modelka z okładki kobiecego magazynu z lat sześćdziesiątych.
W ogóle można przyjąć taką regułę, że do lat 80. XX w. kostiumy i fryzury były bardziej oparte na modzie współczesnej okresu, kiedy film był kręcony niż na modzie epoki, w której się rozgrywał. Wyjątkami są tu dzieła takich kostiumografów jak Piero Tosi (np. Lampart) lub Milena Canonero (np. Barry Lyndon).
W tej kwestii chciałam tylko wyrazić swoje zdanie.
PS: Fajny masz awatar :-).
Zgadzam się, ta adaptacja już w samym założeniu jest nieporozumieniem. Z ekranu biją brud, smród i przesadny realizm, wręcz miejscami naturalizm, a NIE tak się kręci tego typu powieści.
A gdzie rozmach, bajeczne kostiumy, przepych dekoracji, mój cukierek dla oczu? Szczytem wszystkiego ta fatalna obsada :(
"Z ekranu biją brud, smród i przesadny realizm, wręcz miejscami naturalizm, a NIE tak się kręci tego typu powieści." – ja się z tym nie zgadzam, uważam, że jeśli kręci się film historyczny, powinien on wizualnie odzwierciedlać daną epokę.
Inaczej jest on dla mnie filmem fantasy.
A kostiumy i dekoracje wnętrz w "Markizie Angelice" są doskonałe, tak autentyczne jak wynika to z zachowanych źródeł ikonograficznych.
Co do obsady – aktorzy zostali według mnie bardzo dobrze dobrani (choć Gerard Lanvin w roli Joffreya mógłby być 20 lat młodszy), ale podkreślam, to sprawa indywidualnego gustu.