Zasługuje. Nie cierpię horrorów, ale oglądam je z facetem. Nigdy się nie bałam, bo efekty specjalne sprawiają zazwyczaj, że trudno się wczuć, bo wszystko jest zbyt sztuczne. Tu nie grały efekty, tylko napięcie. trzęsłam się jak głupia na każdy szmer, bo nie wiedziałam, jaki skok emocjonalny zaserwuje mi reżyser. I o to chodzi. O naprzemienne usypianie czujności i stawianie nerwów na baczność. Bardziej pasowało by mi do Deadgirl określenie dreszczowiec.
W filmach, gdzie cała akcja toczy się w zamkniętej przestrzeni przyzwyczajam się do atmosfery i zaczynam nudzić. Tutaj zadbano, by szarpać moje nery i koić je naprzemiennie.
Trzęsłaś się jak głupia?
A co dokładnie tak cię przeraziło?
Gdyby miss zombi uwolniła się z łańcuchów i zaczęła polować na tych licealistów, może i dałoby się tego przestraszyć (widz mógłby się zastanawiać, z jakiego kąta wyskoczy). No ale tak się nie stało-deadlachon cały film spędził przykuty do łóżka...no dobra, nie cały-pod koniec uwolniła się, ugryzła jednego typa i spieprzyła do lasu.
Potwór, jeżeli ma być straszny, powinien być...trochę bardziej aktywny...
Chyba masz słabe nerwy.
Też oglądałam ten film z chłopakiem i może nie był super, ale coś mi się w nim podobało, jak dla mnie miał w sobie to coś co przykuło moją uwagę :).