Kto by pomyślał, że nawet w książce Stephena Kinga reżyser znajdzie elementy typowe dla swojej twórczości. Główny bohater na skutek wypadku/przypadku zyskuje niezwykłą moc (ingerencja w sferę psychiczną - "Scanners"). Cecha, która na pozór czyni go lepszym od reszty ludzi, niemal nadczłowiekiem, ostatecznie doprowadzi do jego upadku ("Wściekłość", "Mucha", "Potomstwo"), a rzeczoną właściwość będą starali się wykorzystać inni do własnych celów (może już nie korporacja lub szalony naukowiec, a zwykli ludzie z nierozwiązanymi sprawami). Cudownie zyskany dar okaże się wcale nie tak cudowny i przyprawi bohatera o niemożność samookreślenia.
Niby większość składników jest na miejscu, a jednak efekt końcowy nie porywa. Może dlatego, że nigdy specjalnie mnie nie kręciły mnie opowieści grozy rodem z małomiasteczkowej Ameryki autorstwa Kinga. Do tego wątek polityczny tak boleśnie jednowymiarowy, że aż płakać się chce. Pod względem realizacyjnym film niczym się nie wyróżnia, ot robota na zlecenie. Ale jest Christopher Walken, jak ktoś lubi. Średni film.