Tak samo jak oryginał książkowy Stephena Kinga, którą to książkę Król uważa za jedną z najlepszych jakie napisał. I taka jest w istocie, doskonale napisana, świetnie oddająca emocje bohaterów, trzymająca w napięciu, mimo wolno toczącej się akcji.
A film jest taki sam, tyle, że... bardzo skrócony. Nie mogło wszak być inaczej, Cronenberg wybrnął z tego obronną ręką i stworzył jedną z najlepszych adaptacji prozy Króla. Wiele skrótów musiało mieć miejsce, gdyż przeniesienie całej, trochę ponad 500-stronicowej książki, jest iście trudne. Gdyby tak trzymać się każdej sceny, powstałby film wielogodzinny lub - a raczej na pewno - mini serial. I powstał po latach, ale nie widziałem go, choć podejrzewam, że nie oddał tego co krótszy film Kanadyjczyka.
Sam obraz jest przepełniony smutkiem i cierpieniem. Cierpieniem głównego bohatera, ale także i innych ludzi, którzy wypełniają ekran.
Sam Johnny Smith w wykonaniu Walkena to perełka, jego jedna z najlepszych ról w karierze aktorskiej. Oprócz niego bryluje jeszcze świetny, młody Martin Sheen, znany z "czasu Apokalipsy" Coppoli, jakby ktoś nie wiedział.
Klimat i zdjęcia i muzyka i montaż - wszystko tworzy nastrój taki, jaki powinien być. Przynajmniej dla mnie doskonale wszystko grało.
Nie jest to typowy film Cronenberga, bardziej nastawiony na większą widownię, acz udany i niezwykle poruszający. Może nie arcydzieło, ale za to iście sprawnie wykonana robota. Takim adaptacjom prozy Króla mówię TAK.
8/10