Jedno co w tym filmie wywoływało u mnie wspomnienie kina z dawnych lat ( sprzed grubo ponad
20 lat ) to muzyka. Chociaż momentami brzmiała mi ona w tym filmie "dziwnie" tak jakby na siłę
twórcy chcieli przenieśc nas w kino sprzed lat. Dlatego ten "zabieg" uważam ze swojej strony za
średnio trafiony tym bardziej że momentami "klasa" tej muzyki jest raczej na poziomie filmów z
niższej półki. Ale to kwestia gustu jak wszystko przy ocenie filmów.
Ponadto film oszczędnie operuje efektami specjalnymi a jeśli już są to ich poziom jest całkiem
niezły . Fabuła filmu nie odkrywcza ale podana w taki sposób że ogląda się film z
zainteresowaniem. Film zyskuje również dzięki temu że główny bohater poddany jest moralnym
dylematom a i w swojej pracy nie jest tak do wszystkiego na 100% przekonany - właściwie
często działa wbrew sobie aby dojśc do celu jaki sobie postawił.
Do tego trzeba dodac dobrą rolę Caity Lotz, która jest bardzo przekonująca. Niestety rola
Toby'ego Stephensa wydaje mi się "na jedno kopyto" - facet wciąż ma jednakową minę
zbolałego tatusia i mnie osobiście nie przekonuje.
Końcówka filmu z "rozwałką" w bazie i Thomsonem który na końcu umiera wykrzykując głupoty "
to ja jestem panem " czy jakoś tak obniża moją ocenę.
Ale generalnie miłe zaskoczenie i ocena na 6 przede wszystkim za klimat.