A miało być tak pięknie... A okazało się, że jest gorzej, niż można się było spodziewać po sequelu filmu kasowego.
"Przerw na reklamę" można się było spodziewać - pojawiły się Audi, Ducati, Samsung i parę innych. Ale, skoro wybacza się to kolejnym Bondom, to i Matrixowi można wybaczyć.
Zaraz potem jednak okazało się, że ściśle komercyjna produkcja przerodziła się w operę mydlaną z przemowami i dłużyznami.
Sceny walki odrealnione tak, że przypominają tanie chińskie produkcje kung-fu. Morfeusz się spasł tak, że zniknął mu pas. Nikt nie próbuje nawet nawiązać do logiki, a podkreślane w pierwszej części wątki biblijne mieszają się ze wszystkimi innymi, które mają więcej lat, niż Stany Zjednoczone. Co ciekawe, jedyną nieprzetłumaczoną na polski nazwą jest Syjon...
Szczytem wszystkiego był Neo zatrzymujący w "świecie realnym" maszyny wyciągnięciem ręki, a całość przypięczętował znany z niskobudżetowych seriali motyw mrocznego ciągu dalszego w postaci żywego człowieka, w którego umysł "wprogramował się" agent.
Smutne...