Kontynuacja patentu z drugiej części, czyli mało treści, dużo walk i efekciarstwa. Całe szczęście, końcowa bitwa stoi na wysokim poziomie. Może i przewijają dość często te kiczowate momenty, które tworzą z bohaterów prawdziwych... bohaterów (i w tym czasie jakimś cudem bitwa toczy się gdzieś obok nich mimo, że stoją w centrum akcji - patrz: ten dzieciak dostarczający amunicję). Ale przymykając na to oko mamy całkiem spektakularne zwieńczenie wojny godne końca trylogii z ładnymi efektami specjalnymi. Obrona Syjonu w pewnym stopniu zapada w pamięć.
Ale cały film już z pamięci może ulecieć, gdyż nie wnosi praktycznie nic nowego do franczyzy i podąża utartymi szlakami. Wszystko prowadzi do wiadomo czego, a końcowa konfrontacja Neo z "The Smiths" jednym się spodoba, innym niekoniecznie. Dla mnie nie było to najgorsze zakończenie i całkiem nieźle wieńczy trylogię, choć niepotrzebną trylogię...
... bo po obejrzeniu ostatniej części nie trudno zapytać samego siebie: czy to wszystko było potrzebne? Przecież zarówno druga jak i trzecia część wniosły do całej historii i tego świata mniej od części pierwszej. To pierwszy Matrix do dziś pozostaje kultowy i to nie bez powodu. To on ustalił zasady rządzące tym światem, które jakby nie patrzeć w kolejnych częściach często zostały zapominane... postaci stały się rozmiękczone, a wątki podtrzymywane z jedynki mocno spłaszczone, patrz: historia związku Neo z Trinity, która od drugiej części jest prowadzona coraz gorzej.
Podsumowując, trzecia część Matrixa to całkiem niezła uczta dla oka - jeśli ktoś uwielbia kino akcji w połączeniu z sci-fi, to pozycja obowiązkowa. Ale dla tych rozkminiaczy tworzących różne teorie na temat świata i możliwych rozwinięć historii po obejrzeniu części pierwszej... dla nich zarówno tej jak i poprzedniej części mogłoby właściwie nie być.
Moja ocena: 7/10.