Obejrzałem dziś po raz n-ty, jak pewnie wielu z Was.
I przyznam, że sam jestem zdziwiony tymi dwoma światami. Nie matrixem i rzeczywistością, ale pierwsza i drugą połową.
Pierwsza połowa (około do momentu programu treningowego) genialna. 10/10, czapki z głów.
Po czym... 45 minut szmiry! Jakieś tanie numery z pocałunkami ratującymi świat, ze złotymi myślami w stylu "jesteś zwycięzcą".
Nadrabiają to efekty specjalne, ale... to tylko dodatek do dialogów. Nawet nie fabuły, bo ta bez dialogów na poziomie tych pierwszych ok. 45 minut byłaby niewiele warta. I nagle... jakby twórcom zabrakło paliwa albo dorwał się do tego scenarzysta telenoweli. Drugie 45 minut nie prezentuje nic poza akcją i patosem w amerykańskim stylu. Jakby od tego momentu zacząć, dałbym 4/10 - kino akcji klasy B z super efektami.
Sam nie wiem dlaczego amerykanie mają takie upodobanie do obciachu, mentalnego blondynizmu. Do robienia hamburgera, kiedy jest jeszcze stek.
film jest trochę infantylny no ale weź pod uwagę że robiony w 1999 roku, ale i tak uważam że to w jakiś sposób ikona gatunku SF której teraz jak na lekarstwo, jest w nim kilka smaczków ;)
Mnie też ten pocałunek trochę rozbawił. I w tym filmie była to jedyna rzecz, która była z kapelusza - reszta, to czysta przyjemność z oglądania. Mimo, że film już widziałem, tak jak powiedziałeś, po raz enty, to wciąż mnie coś zaskakiwało. Nie mogłem narzekać na nude w żadnym momencie filmu, co jest rzadkością (przynajmniej dla mnie). Sceny walk są po prostu klasyczne. Efekty specjalne, jak na czas produkcji, też zrobiły na mnie wrażenie.