Na temat tego filmu wiele już zostało tu napisane. Chciałbym podzielić się z Wami wszystkimi pewną tylko refleksją. Mianowicie boli mnie, że ludzie ulegają modom, tendencjom. Nie mają do końca własnego zdania, albo po prostu podświadomie powielają zasłyszane gdzieś opinie i ulegają im. Takie wrażenie odczułem czytając niektóre z powyższych recenzji. Podam przykład, który może potwierdzać moją tezę. Ostatnio bardzo modne jest narzekanie na "amerykańskie zakończenie filmu", czyli po prostu na tzw. happy end. Jeśli ktoś z Was pisze, że: "(...)świetnym pomysłem było uśmiercenie Neo, ale ten pocałunek, który budzi go do życia, zepsuł efekt(...)", mnie się wydaje, że ten ktoś nie do końca pojął ten film, a przy tym uległ opisywanej tu przeze mnie modzie. Nie mogę traktować siebie jako wyroczni, ale wydaje mi się, że ten moment w filmie jest kluczowy. To nie jest zwykły przypadek happy-endu, na które tak wszyscy psioczą. Tutaj "zmartwychwstanie" Neo ma zupełnie inny wymiar. On dopiero w tym momencie UWIERZYŁ, że jest elementem komputerowej gry i zapanował nad tym wszystkim. Dopiero teraz naprawdę uwierzył. Ta scena powinna, czy wręcz musiała się rozegrać. Takie jest moje zdanie. P.S. pozwalam sobie na taką polemikę zamiast umieszczać tu recenzję filmu, ale niczego nowego bym w tej materii nie spłodził. Rzecz jasna uważam "Matrix" za bardzo dobry film. Dał mi on swego czasu sporo do myślenia. Kończąc, przepraszam tych, których zdenerwowałem. Nie miałem złych intencji. P.