Jest to bodajże najdziwniejszy film jaki w życiu obejrzałem, miałem to uczucie zarówno podczas jego oglądania jak i już po, gdyż wciąż trudno jakoś racjonalnie mi się do niego odnieść. Z jednej strony mam odczucie, że objerzałem naprawdę dobry film, przedstawiający interesującą i niebanalną historię, umieszczoną w bliżej nieokreślonej przyszłości z nienaganną grą aktorską, wspaniałą ścieżką dźwiękową i intrygującą scenografią, z drugiej zaś strony budzi się we mnie jakieś częściowe zniesmaczenie związane z agresją i nadmiernie eksponowanym erotyzmem, co momentami stawało się wręcz nahalne. Zastanawiałem się nad pozostawieniem tego dzieła bez oceny, jednak stwierdzam, że kreacja McDowell'a jest fantastyczna w każdym calu, a w filmie odnajduję swego rodzaju piękno - od symfonii "Ludwiga Van", przez dynamiczną zmienność charakteru głównego bohatera, aż po czystą i miłą dla ucha angielszczyznę. Oceniłem więc film na 9 i wiem, że jeszcze przez długi, długi czas będę o nim myślał, a pamięć widza po 40 latach od stworzenia filmu jest chyba ważniejsza od jakiejkolwiek noty.
Ten film obejrzałem w dwóch częściach, był dla mnie zbyt ciężki jak na jeden kęs. Z ekranu emanuje dziwność i tandeta - tak, tandeta. Fioletowe włosy, stroje, wnętrza,to sam plastik i cerata. Ale taki był już zamysł twórcy. Jak wspomniał Noomarsil, pełno jest scen przedstawiających agresję i posiadających wyraźny podtekst erotyczny. Ogólnie dość nietuzionkowy sposób przedstawiania wydarzeń i zachowanie bohaterów sprawia, że jest to obraz szczególny. Wszystko to czyni ten film niezapomnianym - przynajmniej dla mnie. Po dłuższym zastanowieniu, bo po chyba miesiącu doszedłem do jednego wniosku, otóż film spełnia przynajmniej jedną funkcję (w moim przypadku). Potrafi obrzydzić przemoc i chory erotyzm, tak jak stało się to przez terapię stosowaną na Alexie, sam film był dla mnie czymś w rodzaju takiej kuracji (choć wcale jej nie potrzebowałem). Na koniec chciałem dodać, żę człowiek odpowiedzialny za muzykę odwalił robotę na miarę mistrza. :D