Dawniej melancholią nazywano depresję. To jest film o depresji, syty głodnego nie zrozumie. Tylko ktoś, kto doświadczył stanów depresyjnych może go zrozumieć w pełni. W przeciwnym razie jest to jak opowiadanie ślepemu o kolorach. Depresja to znak naszych czasów, coraz więcej ludzi na nią cierpi i to ona doprowadzi do zagłady naszą cywilizację. Takie jest przesłanie filmu.
A ja rozumiem i jednocześnie mi się nie podobał, przesłanie i pomysł są świetne, ale beznadziejnie zrealizowany i po prostu nudny, przerost formy nad treścią
W pełni się zgadzam. Film jedynie dla wybranych, ludzi obytych z każdą stroną życia i o ponadprzeciętnej percepcji rzeczywistości. Ja niestety na ten przykład (człowiek notorycznie z optymizmem podchodzący do tematu egzystencji) zupełnie filmu nie zrozumiałem.
Czyli w sumie to film dla ludzi chorych i cierpiacych... A nie dla normalnych ludzi...
Racja szczególnie teraz w czasach pandemii gdzie ludzie potracili wszystkie oszczędności,pracę,najbliższą rodzinę
Jakby tak pójść dalej to w filmie są jeszcze stany lękowe, napady paniki, zachowania obsesyjno - kompulsywne i inne schorzenia, które reprezentują bohaterowie a zmagają się z nimi osoby cierpiące z powodu problemów psychicznych.
Całkiem przekonująca teza. A co z mężem Claire? Co symbolizuje, przekonania, cnotę, umiera z własnego wyboru? Film jak dla mnie fantastycznie buduje napięcie i ciąg logicznych zdarzeń, od prologu do samego końca. Arcydzieło
Jestem świeżo po obejrzeniu. **moim zdaniem** - Mąż symbolizuje "cichą" depresję mężczyzn który nie mają w zwyczaju pokazywać emocji i słabości (nie mogą bo wyjdą na "niemięskich"). Mąż cały czas pociesza Claire że wszystko będzie dobrze, że naukowcy policzyli że Melancholia ominie ziemię. A gdy zdaje sobie sprawę z tego co się stanie, nie udźwiga tego emocjonalnie i odchodzi w samotności (jak wielu mężczyzn).