Wydawało mi się, że Viagra powstała ciut wcześniej od wypasionych komórek i telewizorów plazmowych.
Film w ogóle przyjemny, ale absolutnie bez szału. Sceny rozbierane jakby dorzucone na siłę, to samo jak bluzgi. To John McClane nie może sobie fakiem rzucić, ale w pierwszej lepszej komedii romantycznej już tak? Bez sensu. Aktorstwo słabe i drętwe, historia do bólu przewidywalna, ale w miarę przyjemnie się ogląda. W ogóle film jest nierówny, pierwsza połowa jak typowa komedia amerykańska, a druga to rozmemłany łzawy romans, wygląda to jak dwa różne filmy niestety.
6/10.