dłużej nie dało się tego filmu oglądać.
To tylko zlepek scen bez większego ładu i składu.
Jamie Randall wogóle nie sprawdza się w swojej roli do tego stopnia, że nie wiadomo kim jest postać, którą gra.
Anne Hatthaway albo tak się zestarzała i zbrzydła, albo charakteryzatorka się nie postarała. Wygląda tandetnie, aż nie chce się na nią patrzeć, ale może to zamierzone.
O reszcie nie ma co pisać...
jaaaak dobrze ze ktos podziela moje odczucia!:) malo kiedy tak mnie potrafi film zirytowac, nigdy wiecej.
jeden z najgorszych filmów jaki oglądałem, totalna naiwność, reklama koncernu farmaceutycznego, brak szacunku dla widza
Mnie tam się podobał, ale każdy ma własne gusta.
Ps. Powtarzam po raz enty "w ogóle"!
Myślę, że zawiedziony może być ten, kto lubi typowe szablonowe amerykańskie komedie i tego się spodziewał. Ja się spodziewałem, ale zostałem pozytywnie zaskoczony. Moim zdaniem dobrze spędzone dwie godziny, polecam.
ja wytrwałam do końca, ale po 20 min modliłam się, żeby już się skończył. Jedynie grubas był śmieszny momentami
Przybierałam się do tego filmu od dłuższego czasu. Po 20 min zawsze wyłączałam, ale wczoraj wytrwałam do końca. Film nie jest zły - trochę pogmatwany, wszystko zaczyna się od sceny w kawiarni bo pierwsze 20 min to straszne nudy. No to chyba tyle. Co kto lubi.
pozdr.
podpisuje się pod wypowiedziami. Aczkolwiek obejrzałam go do końca. Faktycznie film jest chaotyczny, wszystko jest jakieś pokręcone. Chyba go obejrzałam tylko i wyłącznie do końca bo byłam ciekawa czy jakoś choroba tej dziewczyny będzie postępować itp. Jednakże ich numerki troszkę podkręcały atmosferkę :) heh tylko nie uważajcie mnie za zboczucha, w końcu jestem tylko człowiekiem :P
wow mam kompletnie odmienne wrażenia. w końcu jakaś nie przesłodzona komedia rom. (chociaż słowo komedia nie bardzo tu pasuje) bez beznadziejnych scen gdzie on wyznaje jej miłość przy setce gapiów itp scen typowych dla tego rodzaju filmów. no ale to kwestia gustu. wg mnie film godny polecenia:)
Ja do końca przetrwałam z tym, że w trakcie oglądania zrobiłam sobie trzy przerwy. Słabizna... żeby nie powiedzieć gorzej. Film ten to jeden wielki chaos, absolutnie nie godny polecenia.
>w końcu jakaś nie przesłodzona komedia rom. (chociaż słowo komedia nie bardzo tu pasuje) bez beznadziejnych scen gdzie on wyznaje jej miłość przy setce gapiów itp
Widać tak im się udało, żeby i bez takich scen film mógł być mdły, jednak wyznanie miłości pod koniec przy dziadkach w autokarze właśnie do tego się zalicza, nieprawdaż? Poza tym, już pomijając charakteryzację Hatthaway (bo wg mnie było bez zarzutów), miałam ochotę jej dać po łapać za ciągłe odgarnianie jej super bujnych loków... ale to taki drobiazg.
Naprawdę bardzo zły film, rzadko kiedy tak się nudzę. Zwyczajnie kolejna komedyjka bez fabuły.
jakoś mnie nie raziła scena w autokarze. nie była jak na mój gust tak przegięta jak w innych filmach
Nie, ja nie powiedziałam, że była przegięta, ale główni bohaterowie "padli sobie w ramiona" także przy świadkach więc nie wiem czemu inne filmy miały by być gorsze, bo np scena w "Love Actually" gdzie Jamie Bennett oświadcza się Aurelii absolutnie nie była beznadziejna, na dodatek film był o niebo lepszy niż ten.
"love actually' też jest w moim mniemaniu dobrą komedią romantyczną. chodzi mi o całą masę filmów których tytułów już nawet teraz nie pamiętam gdzie tego typu sceny są tak fatalnie skonstruowane i tak przesłodzone że mnie na wymioty zbiera.
Nie zgodzę się z tobą tylko w kwestii charakteryzacji Anne ale co do reszty to zgadzam się w 100 % .
Zgadzam się z autorem postu, a moje pytanie brzmi: O CZYM był ten film?! Zoloft, Xanax, Viagra, Parkinson, miłość, brat, rodzina, konkurencja, laski, imprezy, seks ... RANY! Nie można się w żaden sposób utożsamić z bohaterami bo co róż mamy co innego na talerzu. A na deser producent serwuje nam scenę, w której główny bohater rozpacza po stracie ukochanej próbując się do niej dodzwonić, a już pięć minut później wybiera się na imprezę, na której bzyka dwie laski na raz. Krótko mówiąc - miała powstać niebanalna historia romansu, a wyszedł połatany, bezkształtny i niezrozumiały badziew, jeszcze gorszy od standardowych komedii romantycznych.
No cóż, ja uważam, że film był naprawdę dobry. Właśnie o to chodziło, by pokazać w nim wiele absurdów codziennego życia i to jak różne są ludzkie koleje losu. Są momenty smutne, ale i radosne. Są momenty słabości (zdrada, chęć do imprezowania, skłonność do popełniania błędów), ale i momenty odpowiedzialności (decyzja o związku i byciu z kimś na stałe, prawdziwa miłość wiąże się z odpowiedzialnością). Zresztą warto było zwrócić uwagę na zakończenie filmu i słowa narratora: "W życiu spotykamy tysiące osób, które są nam obojętne. Aż nagle trafiamy na jedną osobę i zmienia nasze życie. Na zawsze".
PS: Warto było obejrzeć ten film dziś na TVP1, także ze względu na angielskie napisy na dole i możliwość podszkolenia języka :-) Ale to tak na marginesie.
O czym był ten film ? Odpowiedź jest niezwykle krótka i banalna- o prawdziwej miłości. O tym czego wielu "dzisiejszych" ludzi nie zna bo dziś się "kocha" jeżeli wszystko jest dobrze i do czasu kiedy wszystko jest dobrze tudzież do momentu kiedy spotka się jakieś "lepiej". Innymi słowy dziś prawdziwa miłość zanika niestety. Ludzie są coraz puściejsi i najzwyczajniej głupsi. Kobiety się "zakochują" w facetach których na nie po prostu stać a faceci "zakochują" się w kobietach które są po prostu dobre. Nie chodzi bynajmniej o charakter a o bycie dobrą w łóżku i z wyglądu żeby było się czym pochwalić. Ogólnie mówiąc "związki" są typowymi układami biznesowymi. On płaci w prezentach, płaceniu za imprezy itp. a ona się "odwdzięcza". W filmie pokazano prawdziwą miłość i dlatego tak wiele osób tego nie może strawić. Nie rozumieją czegoś takiego i tyle. Cała otoczka- jego praca, leki, brat, imprezy itd. po prostu być musiała żeby pokazać typowe życie w takich kręgach. Żeby pokazać jak ktoś taki mieć może. Na tym tle rodzi się coś wspaniałego żeby w końcu pokazać że jeżeli ktoś ma coś w głowie poza karierą, kasą, imprezami itp, ogólnie mówiąc poza, bądź co bądź pustym życiem, potrafi z tego zrezygnować bo rozumie że jest coś ważniejszego od tych wszystkich pozornych wspaniałości które i tak kiedyś miną a wtedy człowiek pozostaje sam ze świadomością że tak naprawdę przegrał życie. Ma niby wiele ale to tylko rzeczy materialne. Wewnątrz jest pusty niczym bęben Rolling Stones`ów.
Według mnie film super, choć nie gustuję absolutnie w tego typu klimatach no ale akurat leciał :) Zrozumiały, jak widać nie dla wszystkich choć totalnie prosty. Można rzec iż zawiera łopatologicznie przekazywaną i ogólnie znaną prawdę o tym że prawdziwe życie to nie bajka.
No ale przecież łatwiej żyć w bajce choć to zazwyczaj wielka, obustronna gra nieprawdaż ? ? ?
Masz rację, we wszystkim co piszesz na temat dzisiejszych związków (no, może z wyjątkiem tego fragmentu, że ludzie są coraz głupsi - wydaje mi się, że zawsze był to stosunek 80/20 ;), niemniej jednak można to wyczytać jedynie z Twojego postu, bo na pewno nie z "Miłości i innych używek". Po pierwsze - nadbudowa, wiele niepotrzebnych postaci i wątków tworzą z tego filmu zlepek wielu znanych mi gatunków. Początek jak z typowego amerykańskiego filmu o fajnym facecie, następnie mamy fragment niczym z komedii romantycznej, która rozwija się w całkiem niezły, mocny erotyk, wreszcie zaczyna się robić dramatycznie, ale całość nie traci wątku humorystycznego, a wręcz przeciwnie. Jest przecież braciszek, który miał za zadanie urozmaicić całą tę historię, a nie wniósł do niej nic poza kilkoma żenującymi tekstami i minami, to samo zresztą tyczy się współpracownika. Są imprezki, jest fun. Całość zwieńcza powrót do komedii romantycznej i jakże wymowne zakończenie (wyznanie miłości w pośpiechu, przy świadkach). Czy o czymś zapomniałam? Ah, no jest jeszcze taki gatunek jak romans, też się nadaje do kilku momentów. W zasadzie brakowało tylko ex-boya rewolwerowca, który by ich ścigał (cóż, może przynajmniej wniósłby trochę akcji do tej ciągnącej się jak flaki z olejem sklejki).
Po za tym, kto mi wytłumaczy w jakim celu na samym początku poznajemy pełną rodzinkę głównego bohatera i jaki to miało związek z ich miłością (skoro o tym był film)? I przede wszystkim, czy ktoś jest w stanie uwierzyć, że wcześniej nie mógł on się opędzić od dziewczyn i grał rolę naughty boya w swoim środowisku? Błagam ..
No cóż, taki jest mój subiektywny odbiór "Miłości i innych używek" jako dzieła ekranowego. Wiem, że każdy ma swoje sympatie i antypatie. Mi również zdarza się dawać wysokie noty filmom, przez które inni nie mogli przebrnąć. Jednak wtedy nie spieram się co do jakości i poziomu przez niego reprezentowanego, bo czasem po prostu nie ma żadnych logicznych argumentów, które uzasadniałyby dlaczego film mógłby mi się podobać, choć jest zły technicznie. Tutaj na prawdę widać wiele koncepcji i ogólny zarys zamysłu, ale to jest wszystko. Moim zdaniem - kompletnie niewykorzystany potencjał.
A tak na marginesie, na prawdę tak ma wyglądać prawdziwa miłość? Bo jeśli tak, to chyba za nią podziękuję. Jedyne co było w tym związku godnego uwagi, to sfera łóżkowa. Cała reszta - to właśnie dla mnie była pustka. Pomiędzy aktorami nie zaiskrzyło i to było widać na ekranie. Polecam dla porównania " Jeden dzień" z Anne Hathaway. Co prawda, zupełnie inna rola, ale duet o wiele bardziej wiarygodny.
Powtórzę raz jeszcze to co napisałem wcześniej, czyli warto było zwrócić uwagę na zakończenie filmu i słowa narratora: "W życiu spotykamy tysiące osób, które są nam obojętne. Aż nagle trafiamy na jedną osobę i zmienia nasze życie. Na zawsze".
1) "A tak na marginesie, na prawdę tak ma wyglądać prawdziwa miłość? Bo jeśli tak, to chyba za nią podziękuję. Jedyne co było w tym związku godnego uwagi, to sfera łóżkowa. Cała reszta - to właśnie dla mnie była pustka."
Ad. 1) Tutaj zgodzę się, ale tylko częściowo. Film pokazywał prawdziwe życie w takich sferach typowo biznesowych. Oboje (zarówno on, jak i ona) nie znali prawdziwej miłości. On nie wyraził nigdy uczuć nawet własnym rodzicom, a ona powiedziała "Kocham Cię" jedynie własnemu kotu. Pustka, jaka była między nimi - wynikała z tego, że dopiero pierwszy raz trafili na prawdziwą miłość. Zresztą pomimo jej choroby, jej wielu wad, skłonności do poligamiczności (podobnie jak u głównego bohatera) wybrali na koniec miłość i byli razem. W życiu aż tak często się to nie zdarza, ale to w końcu tylko film.
2) "Jest przecież braciszek, który miał za zadanie urozmaicić całą tę historię, a nie wniósł do niej nic poza kilkoma żenującymi tekstami i minami, to samo zresztą tyczy się współpracownika. Są imprezki, jest fun."
Ad. 2) Tutaj akurat nic mnie nie dziwi, ponieważ mam paru znajomych, którzy zachowują się bardzo podobnie do owego braciszka, tzn. rzucają niejednokrotnie erotycznymi żartami w towarzystwie i często żenującymi tekstami. Są ludzie, dla których seks jest najczęściej omawianym tematem i zazwyczaj mają oni ubogie życie seksualne (lub żadne) - jak było w przypadku filmowego braciszka. Także tutaj bym się nie czepiał, bo film to jednak komediodramat i musieli wprowadzić również i taki wątek. Osobiście śmiałem się z postaci braciszka, a z kolei smuciłem przy chorobie głównej bohaterki i tej niepewności przy końcu, czy jednak Jamie z nią zostanie.
Wiesz, tak na dobrą sprawę, gdyby w ten sposób analizować filmy, to mogłoby się okazać że każdy zasługuje na notę 8/10 lub wyższą, bo 'takie zachowanie znam z autopsji'. A jednak rozróżnia się kino klasy A i klasy B. A na czym polega ta różnica? No, właśnie na sposobie przedstawienia, jakości wykonania, podejściu do tematu.
Wiadomo, każdy z nas ma odrębne poczucie humoru - jednego śmieszy coś, co dla drugiego jest żałosne. I tutaj nie ma o czym dyskutować, ale powiedz, czy nie wydaje Ci się ta postać zbędna, niepotrzebna, wklejona jakby na siłę, żeby coś się działo i żeby było śmiesznie? Niestety, jak mówi przysłowie, 'Co za dużo, to nie zdrowo" i myślę, że w te słowa oddają kwintesencję omawianego przez nas filmu.
Ponadto, piszesz, że ten 'film to jednak komediodramat i musieli wprowadzić również i taki wątek'. Co to znaczy 'musieli'? Kto musiał i dlaczego? Na prawdę sądzisz, że przy produkcji filmowej ktoś komuś coś narzuca wedle zasady 'tak jest, bo tak ma być'? Kurczę, bez przesady. Ktoś napisał scenariusz, ktoś inny ten scenariusz zredagował, ktoś czuwał nad przebiegiem nagrywania scen, ktoś jeszcze inny je montował i sklejał. Nad tym wszystkim pracuje sztab ludzi, a kilka ważniejszych osób, jak np. producent, kieruje całością i to oni tak na prawdę biorą odpowiedzialność za to co się dzieje na planie. I gdyby któremuś z nich przeszło przez myśl, że tego wszystkiego jest za dużo, to nie ma żadnych przeciwwskazań do wycięcia niepotrzebnych scen. Zresztą, przy profesjonalnym podejściu do tematu, właśnie tak się robi. Zdajesz sobie sprawę z tego, jak wiele scen nigdy nie trafia na ekrany?
Zresztą, miał być 'komediodramat', a nie wyszła z tego ani dobra komedia, ani nawet przeciętny dramat. W pamięci zostanie mi tylko te kilka scen erotycznych, które jako jedyne wybijają się na tle całego filmu.
Co to znaczy: wyglądała tandetnie?? Czy wy ludzie wiecie co oznacza to słowo? Co do uwagi że zbrzydła - główna bohaterka była CHORA(!) A wy chcecie, żeby wyglądała jak milion dolarów. Co do uwag, że film nudny - za dużo się naoglądaliście głupawych filmików typu American Pie, by docenić film na którym trzebs się choć troche wysilić, uwrażliwić.
I tu muszę przyznać całkowitą rację. Choć ktoś okazał się na tyle oświecony że zdołał ów film "ogarnąć" swym rozumem ;) Wiem że brzmi to sarkastycznie aczkolwiek, jak widać po wcześniejszych wpisach ... ... ...