Co za bubel. I nie - nie chodzi o nadmiar seksu w tym filmie - chociaż nie bardzo rozumiem, czemu miały służyć te ciągnące się ujęcia z golizną Anne?
Szczerze mówiąc dla mnie scenariusz jest do bani. Bo to nie wina aktorów, że ich postacie są tak bezbarwne i tak NIELOGICZNE. Jamie to jakiś facet pod trzydziestkę, który ma zerowe poczucie własnej wartości, a Anne to wystraszona dziewczyna, która chce ale jednak nie chce się wiązać??! I masz babo placek - nagle zakochani! Ale, ale...chwila. To nie tak....ja nie mogę Cię kochać, nie, nie, nie.... bla bla bla i tak cały film. Ten film ciągnął się jak makaron i sprawił, że końcowa scena została przeze mnie skwitowana salwą śmiechu. No błaaaaagam.... Tkliwe dialogi (np. ten z wanną i z tym jak Jamie miał wymienić swoje zalety). Nie wierzę w postać Jamie , a tym bardziej w postać Anne. Niestety... I nie wierzę, że ona go tak po prostu odesłała z kwitkiem, bo po roku ( czy tam jakimś dłuższym czasie) zrozumiała, że ta choroba go zniechęci do niej. Tak się po prostu nie dzieje. Ten film stara się być bardzo życiowy, ale nie jest.
Kicha. Dla mnie kicha.
Pozdrawiam wszystkich serdecznie :-) (hejterów też)